16 Maja 1990 roku.
Los Angeles.
8:30
Liberian Girl
Zdyszana wbiegłam, do przedszkola. Jeszcze chwila a bym się
spóźniła. Autobus mi uciekł, a kolejny był za piętnaście minut. Tak, więc
postanowiłam sie przejść. A raczej przebiec. Kierując się w kierunku gabinetu
mojego szefa wpadłam na moją koleżankę, z świetlicy Abby.
- Angie, wreście jesteś. Dzieciaki cały czas o ciebie się
pytają... Jak ty to robisz, że one tak kochają twoje towarzystwo?- Spytała
wesoło.
- A bo ja wiem- mruknęłam, poprawiając opadający na twarz kosmyk
włosów.
- A no fakt, dziecko zawsze dogada sie z dzieckiem- mrukneła
chichocząc.
- Czasem tak... Czy ty sugerujesz, że jestem dzieckiem-
powiedziałam zakładając ręce na klatce piersiowej, na co moja znajoma zaczęła śmiać
się.- Co za małpa.
- Ha ha ha- myślałam, że zaraz zacznie turlać, się na podłodze,
lecz jakoś się opanowała.- Hej, lepiej chodź ze mną.
- Muszę iść do szefa, kazał mi się u niego wstawić o 8: 40- mruknęłam.
- Coś ty zaś przeskrobała- pokręciła rozbawiona głową.
- Nie wiem- mruknęłam głosem 5 letniej dziewczynki.
- Dlaczego właściwie ty nie masz faceta?
- To nie jest rozmowa na teraz i sama powinnaś sie domyśleć- mruknęłam
poirytowana.
- Niech zgadnę jesteś za brzydka?
- Bingo.
- To bycie fanką Jacksona źle na ciebie wpływa. Dogadalibyście
się- odparła i sobie poszła. Chciałam jej coś odfuknąć, ale co by mi dało.
Poprawiłam jeszcze bluzkę, na ramiączka, i podeszłam pod gabinet. Wzięłam dwa
wielkie wdechy i zapukałam.
- Proszę- usłyszałam jego gruby głos. Nieśmiało otworzyłam drzwi i
wyjrzałam za drzwi.- Angie dobrze, że jesteś wchodź.
Weszłam do sali i usiadłam przed jego biurkiem wtedy on zaczął:
- Chciałem porozmawiać, na pewien temat. Otóż, wiem, że zdałaś
studia pedagogiczne i pracowałaś, jako niania, a teraz cudnie się także
sprawdzasz. Dzieci Cię wręcz kochają- słysząc to zarumieniłam się- Chciałbym
się spytać, czy nie chciałabyś może zacząć pracę, jako guwernantka?
- Czy ja wiem a ma szef coś konkretnego na myśli?- Spytałam zakładając
nogę na nogę.
- Na razie nic, ale jest wielkie prawdo podobieństwo, że pewna
osoba odezwie się w tej sprawie.
- Ale przecież ja pracuje tutaj w świetlicy- mruknęłam skołowana.
- Tak wiem, ale przez najbliższy tydzień, daje Ci wolne.
- Szefie, co się stało? Zrobiłam coś?
- Oczywiście, że nie- machnął ręką i posłał mi uśmiech.- Po prostu
jest wielka prawdopodobność, że za niedługo pewna osoba, nie mogę powiedzieć konkretnie,
jaka, odezwie sie w sprawie nauki domowej oraz opiekowania się ich córką. Więc
wypłatę dostaniesz. I jakby nikt sie nie odezwał się to możesz w każdej chwili
wrócić.
-Czy.. Czy szef mnie zwalnia?- Spytałam drżącym głosem.
- Nie to jest taki ala urlop na czas nieokreślony.
- Ale kto miałby się odezwać?
- Mój znajomy, ale musi obgadać, to z swoją żoną.
- Oooo, ale jakby się nie odezwał mogę normalnie wrócić?
- Oczywiście, drzwi tego przedszkola są zawsze dla ciebie szeroko
otwarte. Wniosłaś do tego przedszkola coś magicznego. Dzięki tobie zawsze ktoś
się uśmiecha, jestem twoim dłużnikiem- mruknął, przy okazji sprawiając, że sie
bardzo speszyłam.
- Dziękuje- wydusiłam niemal nie dosłyszalnie. Wtedy ktoś zapukał,
i do środka, wszedł wysoki ( prawie 2 metrowy) ciemnoskóry facet.
- Już jestem- odparł uśmiechając się sie ciepło.- Wayne.
- Angie- przedstawiłam się.
- A więc to ty. Miło Cię poznać. Lubisz dzieci?
- Tak.. Bardzo. Są takie małe i słodkie. Przynoszą wiele radości-
odparłam nieśmiało.
- Chciałabyś mieć swoje.
Zdziwiłam sie nieco na te pytanie. Ręką poprawiłam opadający na
moją twarz kosmyk włosów i rzuciłam.
- To jest moje marzenie... Tak chciałabym.
- Dogadasz się z pewną osobą- puścił
porozumiewawczo oczko, do mojego pracodawcy. Spojrzałam na niego, który
wzruszył ramionami i rzuciłam krótko:
- To ja idę do dzieciaków.
- Dobrze.
- Do widzenia- rzuciłam przy drzwiach.
- Do widzenia- pożegnał sie już miałam
zamykać drzwi, kiedy usłyszałam- Pasowałaby do Michaela idealnie.
Michael? O co tu biega?- Spytałam sie w
myślach. Niestety najwidoczniej nie była pora na poznanie całej prawdy. Może
kiedyś ktoś mi powie. Dłużej sie nie zastanawiając wpadłam do świetlicy, a
dzieciaki, które tam akurat były, rzuciły sie na mnie i zaczęły przytulać.
- Angie mamy coś dla ciebie- rzuciła mała
słodka blondyneczka nosząca imię Paris. Podała mi pięknie ozdobioną kartkę.
Otworzyłam ją i przeczytałam dedykację
"
Dla Naszej Najcudowniejszej Angie.
Będziemy bardzo za tobą tęsknić. Lecz mamy
nadzieję, że nie zapomnisz o nas i będziesz odwiedzać. My o tobie nie
zapomnimy. Kochamy Cię naszymi małymi serduszkami. Uśmiechaj się już na zawsze.
Życzą:
Dzieciaki oraz ich opiekunka Abby"
Poczułam jak w oku kręci mi się pojedyncza
łza. Dzieci patrzyły na mnie z wielkim skupieniem. Drżącym głosem rzuciłam.
- To przepiękne. Nigdy o was nie zapomnę, chodźcie
tu do mnie- dzieci jak na zawołanie się do mnie przytuliły- O was nie da sie
zapomnieć. Kocham was wy moje skarbeńki.
- A my kochamy ciebie- wykrzyknęli chórem,
na co ja i Abby zaśmiałyśmy się.
- Wiedziałaś, o tym?- Spytałam się jej,
gdy dzieciaki wróciły do rysowania a ja podeszłam do biurka, przy, którym
siedziała moja znajoma.
- Tak, ale kazał mi sie zamknąć. Gniewasz
się?
- Nie. Ale będę tęsknić, za dzieciakami- westchnęłam.
- To wpadaj do nas najczęściej jak to
tylko możliwe- odparła z uśmiechem- My tu będziemy na ciebie czekać.
- A Abby, wiesz może, o kogo chodziło
szefowi?
- Powiedział, że to jakiś znajomy a więcej
nie wiem- oświadczyła, wtedy podbiegł do nas Simon.
- Angie?
- Tak- ukucnęłam przy nim.
- Włączyłabyś telewizję?- Spojrzałam na
moją towarzyszkę kiwnęła głową bym włączyła i wróciła do pisania. Złapał mnie
za rączkę i podeszliśmy do telewizora, następnie go włączyłam i wróciłam na
swoje miejsce, wtedy usłyszałam krzyk dzieciaków.
- MICHAEL JACKSON.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, człowieka,
którego plakat mam nad łóżkiem. Gdzieś w głębi serca nadal go kochałam, ale nie
byłam zdolna do tego by go szarpać za włosy. To jest chore! Rozumiem, że chcą
go jak najbliżej siebie, ale przez to on cierpi. No, bo niby, kto lubi być
ciągniętym za włosy.
Jak się okazało, leciały wszystkie jego
piosenki od ery Off The Wall- Po erę Bad. Moją ukochaną.
Trudno było opanować, nogę, która sama
rwała się do tańca, ale jakoś musiałam to powstrzymać. Abby widząc moją minę,
wybuchła śmiechem, przez to dzieciaki spojrzały w naszą stronę.
- Angie chodź tu do nas. Prosimy-
błagalnymi oczkami spojrzała na mnie Paris, a ja od razu jej uległam. Usiadłam
obok nich, i razem śpiewałam nie, które piosenki Michaela. Najlepiej mi poszło,
gdy usłyszałam dobrze mi znany rytm piosenki The Way You Make Me Feel.
- Widzę, że był by z was chórek idealny-
podeszła do nas Abby. Widziałam jak chce sie jej z nas śmiać.
- Śmiej się proszę. Masz pełne pole do
popisu- rzuciłam, a ona wybuchła śmiechem. Dzieciaki spojrzały na nią jak na
kosmitkę, a ja cichutko się zaśmiałam.
- Co?
- Kosmita- wydukałam.
- Świr.
- Bardzo ładny świr- odparł Simon, na co
Abby i dzieci zaśmiały się.,
- Simon nie podrywaj naszej Angie.
- Ha ha ha.. Ja wam dam świr- założyłam ręce
na klatce piersiowe, i założyłam nogę na nogę.
- I się obraziła.
- Angie a potrafisz moonwalka?- Spytała
Paris.
- Paris ona ma focha...Na 5 sekund
- No właśnie.
- Nie możemy jej przeszkadzać.
- Oh zamknij się- odparłam.
- Nie!
- Tak!
- NIE!
- Weź się zamknij- dzieci słysząc to zaczęły
sie chichrać, z resztą ja też.- Tak potrafię Moonwalka.
- To zrób go plosie- oj Paris, za dużo
sobie pozwalasz. Wstałam i zrobiłam tzw. Moonwalk, na co dzieci zaczęły bić
brawo.
- Też bym tak chciał- odparł mały Mike-
Chciałbym być, taki jak on- westchnął.- Jak on tak potrafił tańczyć?
- Wiesz, to tylko kwestia treningu-
zacytowałam słowa Michaela.
- Długo byłaś jego fanką?
- Zaczęłam być, mając.... Miałam 5 lat,
jak po raz pierwszy go usłyszałam- oświadczyłam.
- Oo. To fajnie.
- Nom, bardzo fajnie.
Wracałam akurat, z przedszkola idąc w
stronę przystanku, kiedy na drodze stanęła mi znienawidzona osoba. ALEX!
- Cześć idiotko- przywitała się uśmiechając
krzywo.
- Cześć głupia krowo- wyszeptałam.
- Słuchaj Castello...
- Nie to ty mnie posłuchaj Hill, nie mam
zamiaru słuchać, takiej idiotki jak ty. Nawet ty nie zepsujesz mi dziś humoru.
Zrozumiałaś?- Odparłam, lecz stała nadal niewzruszona- Pa Pa.
Wyminęłam ją i ruszyłam w stronę przystanku
autobusowego. Autobus miałam dopiero za 10.
Po dziesięciu minutach, przyjechał
autobus. Kupiłam bilet u kierowcy, i zajęłam jedno miejsce. Z torby wyciągnęłam
moje MP3 i włączyłam piosenkę Liberian Girl. Moją ukochaną piosenkę. Byłam ciekawa,
co teraz Michael robi? Jest w studiu, a może siedzi w Neverlandzie, a może po
prostu cieszy się z obecności jego żony Lisy Marie Presley. No teraz też Lisy
Jackson. Liberian Girl kochałam, za to, jaka jest delikatna. Zawsze
zastanawiałam sie, jak Michael wpadł na pomysł tej piosenki. Pomimo iż był Maj
była okropna pogodna. Przynajmniej dziś. Dmuchnęłam na szybę i na zaparowaniu
napisałam Liberian Girl, uśmiechając się sie sama do siebie.
W pewnym momencie, usłyszałam swoje imię
nas sobą. Podniosłam głowę i zobaczyłam Annie. Posłałam jej uśmiech i ściągnęłam
słuchawki.
- Cześć Ann.
- Angie, miło Cię widzieć, dokąd jedziesz?
- Do domu- posmutniałam. Annie wiedziała,
dlaczego.
- Mam jechać z tobą?
- Jak chcesz- wyszeptałam.
Gdy byłyśmy na miejscu, Annie wysiadła ze
mną i ruszyłyśmy w kierunku mojego domu. Otworzyłam drzwi i wpuściłam Annie do
środka. Niepewnie rozejrzałam się, i wtedy w holu zjawił się mój ojczym Danny.
- Wreście wró.. O Annie witaj- posłał jej
sztuczny uśmiech. Myślał, że Annie nic nie wie. Ona jednak znała całą prawdę.
- Dzi.. Dzień dobry- wymamrotała przez
zaciśnięte zęby.
- To my idziemy do mnie....
Weszłyśmy do mojego pokoju, i walnęłyśmy
sie na łóżko.
Rozmawiałyśmy do wieczora. Na przeróżne
tematy. Annie poszła około 21, ja wykorzystałam ten moment, poszłam wsiąść
prysznic, i ubrałam sie w piżamę. Następnie wślizgnęłam się pod kołdrę, i
udałam sie do krainy snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz