Dziś bez wstępu do 5 rozdziału, zapraszam do czytania:
Całą
trójką udaliśmy się do kuchni. Rose przez całe śniadanie milczała i patrzyła
sie w jeden punkt, współczułam jej jest taka młoda a już walczy o życie,
zabawne jest to, że ja w jej wieku zamiast cieszyć się życiem chciałam wskoczyć
pod jadący pociąg, gdyby nie mężczyzna siedzący obok, mnie i dzióbiący w
talerzu, to by mnie nie było. Zerknęłam ukradkiem na Rose, po jej policzku popłynęła
jedna łza, a we mnie od razu zebrał sie smutek. Czułam sie dość niezręcznie,
gdyż zawsze było tu wesoło a teraz wszyscy jedli ze spuszczonymi głowami, nawet
dzieciaki.
- Tatusiu, kiedy mamusia wraca?- Powiedziała Riley
odkładając wiedelec.
- Za moment do niej zadzwonię i się dowiemy dobrze?- Pokiwała
głową.- Przepraszam na moment- wstał i odszedł od stołu. Szczerze nie chciałam
by wracała, będę musiała zakończyć moją znajomość z Michaelem. Rose odłożyła
talerz i mruknęła:
- Dziękuje, ale nie jestem głodna- wstała od stołu i poszła
na balkon. Tiff, ukryła twarz w dłoniach, a ja rzuciłam do dzieciaków:
- Jak zjecie to idźcie sie ubrać, To pouczymy sie trochę,
co Riley?
- Tak..
- A ja?- Spytał wybrudzony Ben.
- A ty jesteś brudny- wytarłam go chusteczką- Jak będziesz
chciał to pouczysz sie z nami.
- Okej.
- Idę pogadać z Rose- wyszeptałam Tiff na ucho. Pokiwała
głową, lecz milczała dalej. Podeszłam do drzwi balkonowych wtedy usłyszałam
ciche szlochanie. Weszłam na balkon i podeszłam do Rose.
- Hej nie płacz- położyłam jej dłoń na ramieniu, wtedy
spojrzała na mnie zapłakanymi oczami- Wszystko się ułoży.
- Nic się nie ułoży!
- Rose.
- Ja umieram Angie! Umieram- dodała, spuszczając głowę.-
Jestem taka młoda wiesz, że moim jedynym marzeniem jest iść na bal maturalny,
ubrać piękną suknię, i chociaż przez chwilę być zwykłą dziewczyną. Zapomnieć o
chorobie- mówiła to a w jej oczach zalśniły kolejne, łzy, ja zagryzłam wargę by
się nie rozpłakać.
- Rose jeszcze wiele cudownych chwil przed tobą- chciałam
ją podnieść na duchu. Boże ile ja bym dała żeby ona była teraz uśmiechnięta.
- Angie ja mam plany. Chciałam iść na studia, potem znaleźć
jakąś super pracę by potem założyć rodzinę- spuściłam głowę. Kiedyś miałam
takie same marzenia. Nie spełniły się przez to, co wydarzyło sie w moim życiu.-
Ciekawe, jakie to uczucie mieć małe dziecko na rękach i usłyszeć słowo
"ma-ma" jak myślisz?- Spojrzała na mnie.
- Na pewno cudowne- no i się stało po moim policzku popłynęła
łza.- Rose nie załamuj się. Twoje życie będzie cudowne.
Zerwała sie z miejsca i podeszła do balustrady.
- KŁAMIESZ! Jak moje życie ma być cudowne, skoro za nie
długo się skończy?
-...- Milczałam nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Usiadłam
na huśtawce ogrodowej. Ukryłam twarz w dłoniach i po prostu rozpłakałam się. To
było takie niesprawiedliwe, powinnam to ja umierać a nie ona! Ja nie mam, po co
żyć, a ona ma. Jest taka młoda, ja sie już nażyłam się, to ja powinnam być na
jej miejscu.
- Angie nie płacz- podeszła do mnie.
- Przepraszam- chusteczką wytarłam mokre policzki.
- Powinnam cie wspierać, a zamiast tego tutaj płaczę- dodałam,
zaśmiałam się przez łzy.
- To moja wina.. Hej, nie płaczemy.
- To powinna być moja kwestia-
wyszeptałam.
- Normalnie jak z dzieckiem- zachichotała,
chociaż udało mi się poprawić jej humor.- Chodź, dzieciaki czekają.
Wstałam i razem z Rose weszliśmy do
środka, Michaela nadal nie było. Byłam strasznie zdenerwowana, co jeśli
pojechał po Lisę? Boże Angie ogarnij się.
***
Kilka dni później, Lisa z niewiadomych
powodów, oznajmiła z nikąd, że Danny postanowił wsiąść dzieci na Hawaje i mam
czas dla siebie, a ja, co nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Michael też
się zrobił jakiś dziwny, nie miał czasu a gdy chciałam z nim pogadać zbył mnie.
Za to Rose otworzyła się i po jednym dniu byłyśmy sobie bardzo bliskie.
Obiecała mi, że postara się Cieszyc z życia, dziś jest u koleżanek, a ja
siedziałam sama u siebie w pokoju czekając, na jaki kol wiek cud. Czekałam, na
jakie kolwiek słowo Michaela, ale z drugiej strony cieszyłam się, Lisa wreście
będzie szczęśliwa z resztą Michael też.
- Angie?- Nagle usłyszałam głos, za którym
tęskniłam. Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam Michaela- Mogę? - Wskazał na
łóżko.
- To twój dom- mruknęłam obojętnym głosem.
- Przepraszam, ze ostatnio zachowywałem się
jak dupek.
- Coś jeszcze?- Zapytałam. Podszedł do
mnie i rzucił:
- Nie bądź zła.
- Nie mam, o co..
- Angie.
- Tak powinno być od zawsze. Jestem tylko
twoim pracownikiem.
- Nie jesteś tylko pracownikiem, tylko...
- tylko?
- przyjaciółką, przepraszam, po prostu
jestem załamany - spuścił głowę.
- Michael tak będzie lepiej- mruknęłam i
spojrzałam przez okno.
- Tak nie będzie lepiej Angie, po prostu
dociera do mnie coś, co nie powinno dotrzeć- odparł.
- Niby, co?
- Angie, gdy poznałem cię jak miałaś 16
lat to..
- Michael?- W pokoju zjawiła się Lisa.
- Tak Lise?
- Chodź, nie chcę siedzieć sama- wyciągnęła
w jego kierunku rękę.
- Pogadamy później.- Spojrzał na mnie, ja
jednak nie umiałam wytrzymać z nim kontaktu wzrokowego i odwróciłam głowę
patrząc na dywan.
Michael westchnął, i ze spuszczoną głową wyszedł. Lisa podeszła do
mnie, gdy jej mąż opuścił mój pokój i rzuciła:
- Dobra decyzja, więc jednak potrafisz
myśleć- zaśmiała się chytrze i wyszedł.
- Boże, czym ja sobie zasłużyłam na takie
traktowanie?- Spytałam się pod nosem, wtedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
Dzwoniła Annie.
- Halo?- Rzuciłam.
- Nie uwierzysz, kto wrócił do Los Angeles.
- Oświeć mnie- mruknęłam.
- Natalie- wyprostowałam się- Nasza
Natalie, wraca, musimy się z nią spotkać.
- No raczej- uśmiechnęłam się sama do
siebie, humor trochę polepszył mi się.- A kiedy?
- Jutro.
- Okej, to pa- rozłączyłam się i wstałam,
postanowiłam przejść się po Neverlandzie, pogoda była piękna, trzeba to
wykorzystać. Wyszłam z pokoju, i miałam takiego nie farta, że wpadłam na
jakiegoś chłopaka.
- Hej.
- Przepraszam- rzuciłam.
- Nic się nie stało,
- wpadałam na ciebie- rzuciłam.
- Wiesz nie codziennie, takie ślicznotki
na mnie wpadają, więc jestem przeszczęśliwy- uśmiechnął się.- Boże gdzie moje
maniery Johny jestem.
- Angie- rzuciłam nieśmiało.
- Johny- z nikąd pojawił się Michael-
Angie. Co tu się dzieje?
- Miałem takie szczęście, że ta ślicznotka
na mnie wpadła- puścił mi oczko.
- Idę się przejść.
- Mogę iść z tobą?
- Może innym razem cześć- wyminęłam go,
schodziłam z schodów, kiedy usłyszałam głos Michaela.
- Angie, musimy porozmawiać.
- Chodzi o Riley?
- Nie.
- W takim razie, nie musze- przyśpieszyłam
kroku.
-, O co Lisie, chodziło z tą "podjęłaś
dobrą decyzję"?- Zatrzymam się nagle i spojrzałam na niego.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Angie Lily Margaret Castello!
- Skąd znasz moje pełne imię?- Oburzyłam
się- a no tak papiery.
- Wiem, że cos ukrywasz i moja żona
wtykała w tym palce. Nie zdziwiłbym się wcale gdyby tak było.
- Nie ufasz jej?
- Ufam, ale wiem, że jest w stanie zrobić
wszystko by się kogoś pozbyć. Mów, o co chodzi- rzucił surowo. Pierwszy raz go
takiego widziałam.
- Przepraszam Michael, ale nie mogę-
wyszłam na zewnątrz. Nie chciałam być kapusiem.
- Dlaczego?
- Michael są rzeczy, o których nie musisz
wiedzieć- popatrzyłam na niego- Uwierz, że tak będzie dla ciebie lepiej.
- Nie będzie...
- Będzie.
- Angie do jasnej cholery, o co ci
chodzi?- Spytał.
- Za nie długo się dowiesz robię to,
dlatego byś był szczęśliwy.
- Będę szczęśliwy, gdy będę wiedział, o co
ci chodzi- złapał mój podbródek- Chce wiedzieć.
- Michael ja..- Spuściłam głowę.
- Tak Angie?- Spytał z nadzieją.
- Przepraszam- uciekłam, łzy połyneły po
moich policzkach. Miałam wszystkiego dość. Nawet nie zauważyłam, kiedy
znalazłam się koło magicznego drzewa Michaela. Usiadłam pod nim, i podkuliłam
nogi, i przyciągnęłam je do siebie.
***
- Natalie- rzuciłam się mojej dawnej
przyjaciółce w ramiona.
- Angie! Annie, jak ja się stęskniłam- uśmiechnęła
się szeroko.
- Nie tylko ty.. Opowiadaj, co słychać w
Monte Carlo?
- Oh, dużo tego, będę mieć męża, same
rozumiecie.
- więc wrócisz tam?- Spytała Annie.
- Muszę czeka tam na mnie Antonio.
- Oh.. Poznasz nas z nim?- Zapytałam z uśmiechem.
- Się wie... O jacie czy to Michael
Jackson!- Odwróciłam się i zobaczyłam Michaela.
- Co tu tu robisz? Do tego bez ochrony?
Nie śledziłeś mnie prawda?!- Spuścił głowę.
- Musze z tobą pogadać.
- Nie mamy, o czym, Michael proszę, zaraz
będziesz w kawałkach.
- Zrobisz mi coś.
- Nie ja- brodą wskazałam na coraz większą
grupę gapiów.
- Kurcze.
- Tak, cholera. Dziewczyny- zawołałam je. Podeszły
do nas, oczywiście Natalie mierzyła Michaela wzorkiem od dołu do góry.
- Co jest? Oszalałeś chyba.
- Dla Angie się opłaca.
- Nie zwalaj tego na mnie- mruknęłam
zirytowana, był nierozważny, i musiał znów zepsuć mi humor.- Spotkamy się,
kiedy indziej, okej.
- Nie, możecie pogadać w Neverlandzie-
rzucił Michael- popsułem to spotkanie, więc.
- Spoko.
- Dobra spotkajmy się na łące za centrum,
a teraz chodź- chwyciłam go za rękę, i w jednej chwili wybiegliśmy z kawiarni i
ile sił w nogach staraliśmy się zgubić tłum, który postanowił za nami pędzić.
- Nigdy więcej nie idę do centrum.
- Możliwe, jeśli nas złapią, to naprawdę
nie pójdziesz- mruknęłam, gdy ukryliśmy się, w księgarni.- Co strzeliło ci do
głowy i za mną poleźć, co?
- Nie chciałaś ze mną gadać, to jakoś
musiałem się dowiedzieć, o co chodzi. Lisa mówi, że nie chodzi o nic ważnego.
- No to znasz odpowiedź.
- Ale wiem, że moja żona jest intrygantką
i jest zaborcza, nie chcesz wiedzieć, co zrobiła gdy widziała mnie z Karen-
obejrzał się czy nikt nie idzie.
- Co takiego?
- Wyszarpała ją za włosy, wyzywała dużo
tego- zaczął wyliczać, - więc..
- Po prostu..- Już zaczynałam, kiedy.
- Tu są!
- Cholera- wybiegliśmy z księgarni, i
pobiegliśmy przed siebie. Wybiegliśmy z centrum i pobiegliśmy do jego czarnego
Ferrari, wtedy odpalił. Jak się okazało już za nami jechali paparazzi.-
Cudownie!
- załóż to- podał mi okulary i maskę.
-, Po co to?
- Chcesz być w gazecie.
- Zapewne już będę, ale niech będzie-
założyłam okulary i maskę. Przez chwilę mieliśmy spokój jednak po chwili znów
te hieny nas dogoniły. Michael przyśpieszył, a ja zamknęłam oczy. " Boże
pozwól mi przeżyć".
- Umrę.. Umrzemy marnie- bełkotałam z
zaciśniętymi powiekami.
- Nikt nie umrze do cholery!- Odkrzyknął
Michael.
- Umrę... Ja nie chce umierać!
- Angie..
- Nie mogę umrzeć, nigdy nie byłam w
Wesołym miasteczku a co dopiero w Disneylandzie. Ja chce do Disneylandu!- Krzyknęłam
histerycznie.
- Angie nikt nie umrze- otworzyłam oczy i zorientowałam
się, że Michael wjechał w jakąś leśną dróżkę. Jechaliśmy, gdy nagle stanęliśmy.
- Co jest.
- Skończyło się paliwo.
- Nie zatankowałeś?
- Mówiłem sobie, że zatankuje, gdy będę
wracał- opadł, tak jak ja bezradnie na oparcie.
- Świetnie utkniemy tu.
- Nie utkniemy dzwonie po Billa- odparł,
wyciągnął telefon i rzucił : - Cholera tu nie ma zasięgu.
- No to po nas. Do Neverlandu jest jakieś
6 godzin stąd- mruknęłam .
- Wysiadaj.
- Po co?
- Nie będę do końca życia tutaj siedział,
przejdziemy się może ktoś nam pomoże- odparł.
- Świetnie, bo ja nie mam, co robić tylko błąkać
się z Michaelem Jacksonem, po lesie!- Warknęłam i wysiadłam.
- to nie moja wina.
- Jak nie twoja wina, jakbyś zatankował to
by tego nie było.
- Mogłem zapomnieć.
- A wiesz, co ci powiem, nie było by tego
jakbyś za mną nie pojechał- syknęłam i poszłam przed siebie.
- Gdzie idziesz?
- Daleko.
- Jakbyś mi powiedziała, o co chodzi, to
bym nie musiał jechać!
- cholera Jackson wiesz, co to znaczy
słowo NIE? Bo coś mi się wydaje, że nie- byłam na maxa, wkurzona. Świetnie,
będę się błąkać z Jacksonem po lesie, do póki jakiś pijak nas nie rozpozna i
nie dowali nam w łeb butelką.
Myślałam, że gorzej być nie może, jednak
usłyszałam jak grzmi a po chwili się rozpadało.- Jeszcze ty!- Wykrzyknęłam
oburzona patrząc w niebo.
- Hej, chociaż nie ma gradu- rzucił.
Spojrzałam na niego wściekle spuścił głowę i wydukał- Już się zamykam.
Po półgodzinie padało jeszcze mocniej, do
tego chciałam iść szybciej, bo Jackson mnie wkurzył i się poślizgnęłam i byłam
cała w błocie, on też gdyż chciał mi pomóc. Wielkie dzięki bohaterze. Godziny ciągnęły
się niemiłosiernie. Do tego dziewczyny.. Cholera, kazaliśmy czekać im przy
centrum. No to świetnie.
- Jesteś zła?- Zapytał spokojnie.
- Raczej tak.
- Angie.
- Michael.. Przepraszam- wydukałam. I spuściłam
głowę.
- Nie jakbym cie nie śledził, to by tego
nie było- zawstydził się.
- Dobra nie kłóćmy się- wyszeptałam.
- Jak myślisz, za ile dojdziemy?
- Za trzy dni. Pogubiliśmy się. Do tego
jestem zmęczona- odparłam.
- Chodź, wezmę cię na barana.
- Czego jeszcze? Dam radę iść.
- Jesteś pewna.
- Tak jestem pewna- uśmiechnęłam się
słabo.
- To nie ma sensu!- Wykrzyknął, po dwóch
godzinach.- Chodzimy w kółku już trzecia godzinę, do tego jest ciemno. I cały
czas leje- dodał.
- Michael musimy iść dalej.
- Angie czy to ma sens.
- Nie- rzuciłam.
- Popatrz tam jest jakaś jaskinia,
prześpimy się i rano zdecydujemy, co dalej hymn?
- Ta pewnie idźmy do jaskini by niedźwiedź
nas zjadł- rzuciłam, zakładając ręce na piersiach, znów zrobiłam się złośliwa,
ale to wszystko przez zmęczenie.
- To wymyśl coś lepszego- mruknął.
Patrzyłam na niego w ciszy i rzuciłam:
- Dobra niech ci będzie, ale nie chce być
zjedzona przez niedźwiedzia.
- Będę cię bronił chodź.
Złapałam go za rękę i podążyliśmy w
kierunku danej jaskini. Michael zajrzał go środka, a gdy okazało się, że nie ma
tam " żadnego niedźwiedzia, który by nas zjadł" ani nic w tym stylu, zawołał
mnie do środka,
- Zimno mi- odparłam przyciągając do
siebie nogi.
- Czekaj zaraz rozpalę.
- Umiesz?
- Byłem kiedyś harcerzem!- Pochwalił się, zaśmiałam
się. Jak się okazało naprawę potrafił rozpalić. Przy małej pomocy, zapałek.-
Widzisz dałem rade.
- Tak a zapałki ci tylko troszkę pomogły.
- No właśnie.
Zachichotaliśmy i popatrzyliśmy w ogień.
- Jak myślisz będą nasz szukać- pierwsza nawiązałam
z nim kontakt wzrokowy. Spojrzał na mnie i rzucił:
- Mam nadzieję, że tak.
- Przeżyjemy prawda?
- Tak.. Tego jestem pewien.
- Pomyśleć, że nie było by nas teraz tutaj
gdyby nie paparazzi.
- Cieszę się, że tu jesteśmy, bo chociaż
znów mogę zobaczyć twój piękny uśmiech. I mogę z tobą pogadać.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i rzuciłam:
- Mimo wszystko też cieszę się, że to tak się
skończyło- położyłam głowę na jego ramieniu- Mam nadzieję, że jutro wszystko
wróci do normy.
- Ja też Angie.. Ja też.
No i jest kolejna. Następna część za tydzień. Do zobaczenia :)
Oo matko pierwsze skojarzenie to serial Zagubieni. No nieźle, nieźle się akcja rozkręca.. Rozdział Boski... Szczerze?? Jak każdy twój..
OdpowiedzUsuńModlić sie tylko żeby ich ten "niedźwiedź" nie pożarł xdd żart .. Nie dobra koniec z moimi prymitywnymi tekstami. Czekam na kolejny rozdzialik.. Pozdrawiam i życze duuuużo weny. ~MeryMJ
Nie no, nieźle! :D
OdpowiedzUsuńAhh... ten moment w lesie... Wydaje mi się taki romantic :3 xD
Wredna Lisa Marie -.- Dziwi mnie tylko, że dopiero teraz Mike się skapnął.
Przecież już po zachowaniu Angie można było się domyśleć xDD
Nom, ślicznie :D
Życzę weny i pozdrawiam :D
Susie.
O jej <3 mówiłam ci kiedyś, że zazdroszczę ci talentu? Nie? To muszę być głupsza, niż jestem xD Lel. Super rozdział. Angie taka groźna. Michael taki troskliwy. Mam nadzieję, że Lisie nie ujdzie na sucho ta sprawa z groźbami w stronę Angie. Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~Bunia ;3
Kolejny rozdział , który został mistrzowsko napisany ! Kocaham twoje opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Fanka Michaela !
Witam!
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! Przeczytałam go w ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że jak Angie wyzna Michaelowi prawdę Lisa w końcu przestanie być taką zołzą. Bardzo się cieszę, że powróciłeś, ponieważ bardzo mi brakowało Twoich opowiadań. Uwielbiam śledzić perypetie Angie I Michaela, gdyż uważam, że są naprawdę bardzo wyszukane i niecodzienne. A tak z innej beczki, to ta część z jaskinią najbardziej mi się podoba, ale wymyśliłeś zakończenie. XD
Już nie mogę się doczekać, kiedy dodasz kolejny wpis.
Pozdrawiam i życzę weny, której mam nadzieję Ci nigdy nie zabraknie.
K@te :-D