wtorek, 19 maja 2015

Don't Walk Away 9 Part I

Wiem, że miała się pojawić nowa z Liberian Girl, ale wrzucę ją jutro zamist TMBGITW. Gdyż teraz jestem w " uderzeniu" i mam kilka pomysłów na Don't Walk Away, nie zawsze będą to dobre scenariusze. Pozdrawiam. Mike



Staliśmy na deszczu. Serce waliło mi jak młot, bałam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Jak sie czułam? Było coś w tym pocałunku.. że nie chciałam przerywać. Znów czułam te pieprzone motylki, dreszcze, ale czy byłam, aby gotowa? Michael czując, że nie odwzajemniam odsunął się ode mnie.
Spuścił głowę, po czym szepnął zawstydzony:
- Przepraszam.
Nie byłam wykrztusić siebie, żadnego słowa. Patrzyłam na niego gubiąc się w własnych uczuciach.
- Rose wybaczysz mi?
- Tak- powiedziałam bez wahania.- To..To było miłe- popatrzył na mnie uśmiechając się niewinnie- Przyjacielski gest?
- Przyjacielski gest- uśmiechnął się.

- To jak idziesz mnie odprowadzić.
- A mam wybór?- Wzruszyłam ramionami.
- Niewielki.
Michael pokręcił rozbawiony głową, po czym rzucił:
- Wracajmy. Późno już, a ty jesteś cała przemoknięta.
- Michael, co się stało, widzę, że coś cie gryzie.
- Nie wydaje ci się... Chciałem ci coś powiedzieć.
- To powiedz- mruknęłam, Michael pokręcił głową i przygryzł wargę.
- Nie teraz. Nie chce cię stracić- mruknął, po czym poszedł wymijając mnie.
- Michael powiedz, przecież to nie zaważy na naszej przyjaźni, co nie?
- Chciałbym tak myśleć- szepnął.- Znienawidziłabyś mnie.
- Jesteś nadal z Brooke?
- Nie chodzi o nią.
- Ale ma z nią związek.. Nadal z nią jesteś- rzuciłam, śmiejąc się zirytowana- Traktuję cię jak zabawkę, a ty nadal..
- Rose odpuść.
- Jesteś dla niej zabawką- warknęłam.
Odwrócił się i wyszeptał:
- A dla ciebie, kim jestem?

Stałam jak wryta.
No właśnie, kim jest dla mnie Mike?
Milczałam. Spuściłam głowę. Usłyszałam jak Michael prysnął krótkim śmiechem.
- Tak jak myślałem.
- Na pewno nie jesteś zabawką..
- Więc kim jestem? Rose, kim..
- Przyjacielem, a kim miałbyś być?- Zapytałam przygryzając wargę.
- Nikim.. Masz rację.. Jestem przyjacielem.
- Michael..
- Chodźmy- powiedział obojętnie.
Skinęłam głową i szłam za nim, nie odzywając się do niego ani słowem. Rozmyślałam nad danym pytaniem. Michael jest dla mnie tylko..Tylko przyjacielem? Spojrzałam na Michaela. Szedł pogrążony w własnych myślach.
- Przepraszam.
- za co?- Zatrzymał się.
- Za to, że nie spadłam z tego mostu i musiałeś mnie poznać, a teraz musisz znosić moje pieprzone humorki- odparłam, po czym uciekłam z płaczem. To było oczywiste, że mnie dogonił. Złapał mnie za łokieć i odwrócił w swoją stronę.
- Nigdy tak nie mów. Nigdy! 
- Ale Michael.
- Zamknij się. Wkurzasz mnie tym gadaniem- syknął- Idziemy.
Świetnie obraził się. Jeszcze tego mi trzeba było. Jeden pieprzony pocałunek zmienił wszystko. Po prostu cudownie.
***
Kilka tygodni później:

Nadal miałam napięte kontakty z Michaelem. Dzwonił raz na jakiś czas, ja pisałam do czasu jakiegoś esemesa, ale po za tym, czułam sie tak jakbyśmy w ogóle się nie znali. Postanowiłam, więc odwiedzić moją dawną znajomą, z którą ostatni raz rozmawiałam przed moją próbą samobójczą. Zapukałam do drzwi i czekałam. W końcu otworzyła drzwi i spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wyglądasz tak jakbyś zobaczyła ducha- oświadczyłam.
- teraz sobie przypomniałaś o przyjaciółce?
- Oh Isabel, nie zaczynaj. Mogę wejść.
- Ee, bo ja..Ta wchodź- rzuciła. Niepewnie weszłam do środka, od razu poczułam dym z papierosów, oraz zapach alkoholu.
- Co tu..- Weszłam do salonu. Jednak najbardziej zaszokowała mnie kartka z białym proszkiem.- Ty bierzesz?
- Nie twój interes.
- To narkotyki.
- Mała wyluzuj- mruknął jakiś chłopak siedzący na kanapie. Widać było, że był pod wpływem.
- Nie wyluzuje, bo cholera jasna, to ciebie zabije- warknęłam zerkając na Issę.
- Lalu wyluzuj,.. Może jesteś podniecająca jak się denerwujesz, ale.
- Stul Dziób- syknęłam.
- Że co?
- Nie pozwolę Isabeli się zniszczyć.
- I co zrobisz?- Zapytała siadając na kanapie.
- Coś dobrego- mruknęłam, po czym wyszłam. Nigdy nie podejrzewałabym jej o takie coś. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Michaela.
- Halo.
- Mike, możemy pogadać?
- Ta, czemu by nie..

Opowiedziałam mu o wszystkim, co widziałam u Isabeli. Nie krył zaskoczenia.
- Michael, co ja mam zrobić. Nie chce donieść na nią..
- Nie wiem. Ale jesteś pewna, że to była heroina?
- Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyśleć- mruknęłam.- Michael nie chce jej zrobić problemu, ale nie chce też, żeby się wykończyła- dodałam.
- Razem coś wymyślimy, co? Przyjadę wieczorem.
- Czekam..
- Nie zamkniesz mi drzwi przed nosem.
- Jak będziesz grzeczny to nie- roześmiałam się.- Brakowało mi tego.
- Mi też, dobra kończę, a ty wracaj do domu- polecił- Czekaj na mnie.
- Zostały 3 godziny do wieczora.
- No, właśnie to tylko chwilka.
- Ha.. Ha ha.
- Całuje pa- rozłączył; się. Pokręciłam głową, schowałam telefon do kieszeni i udałam się do domu.
***
Michael przyjechał wieczorem. Tak sie jak umawialiśmy. Niestety był Mark, i domyśliłam się, że zacznie dogadywać Michaelowi.
- My idziemy do mnie- oświadczyłam.
- Rose możemy pogadać?- Spytał Mark.
- zapomnij. Nie mamy, o czym.
- Juz nie pamiętasz, co nas łączyło? Myślałem, że ten pocałunek...
- Jaki pocałunek?- Zapytała, Roxy.
- Bo, jak ty pojechałaś, to.. To Mark mnie pocałował.
- A może ty jego.
- Jak możesz tak myśleć- powiedziałam, spojrzałam na Michaela. Wyglądał na wkurzonego. A tego, co ugryzło? Złapałam Michaela za rękę i pociągnęłam za sobą do mojego pokoju.- A ciebie, co ugryzło?
- Całowałaś sie z tym palantem.
- To on mnie pocałował. I nie rób scen zazdrości, okej?
- Nie robie scen zazdrości- mruknął.
- Zazdrośnik- przytuliłam się do niego. Tak strasznie mi go brakowało. Zabolało mnie jednak, gdy Michael nawet mnie nie przytulił i był obojętny- Okej, jak chcesz- podeszłam do okna. 
_ No, co?
- Nic?.
- Opowiesz mi, co się stało?
- Co łaskawie mnie wysłuchasz, co..
- O co znów ci chodzi?
- Mówisz, że to ja jestem obojętna, a tak naprawdę nie jesteś lepszy.
- Jesteśmy przyjaciółmi pamiętasz.
- jasne po prostu przeleciałeś Brooke.
- Nawet, jeśli to nie twoja sprawa.
- No i dobrze, idź sobie nawet do burdeli. Wszyscy jesteście tacy sami.
- Rose nie przyjechałem sie kłócić- podszedł do mnie- Przepraszam, za tą obojętność. Zachowuje się jak debil.
- A ja jak debilka- odwróciłam się.
- To jak Rozejm?
- Rozejm.
***

Roxy się na mnie obraziła. Baa wyprowadziła, się, a Mark cudowny też. Zostałam teraz sama. Ale jest plus. Pogodziłam się z Michaelem. Wracałam akurat z zakupów, kiedy usłyszałam znajomy głos. Należał do tego faceta, który był u Isabeli.
- Posłuchaj mnie pieprzona dziwko..
- Hej przystopuj okej.
- Nie przerywaj. Nasłałaś na nas psy, i mogę ci obiecać, że nie ujdzie ci to na sucho.
- Nikogo nie nasyłałam.
- Rozglądaj się uważnie.. Pożałujesz wszystkiego.. Nigdy nie wiesz, kiedy dostaniesz kulkę w plecy.
- Grozisz mi?
- Obiecuję... Taka śliczna laleczka nie powinna sie wtrącać, bo ktoś może mieć na nią ochotę.
- Spierdalaj- warknęłam.
Złapał mnie za szyję i przyciągnął do drzewa. Oddychało mi sie coraz gorzej. Juz myślałam, że to koniec, kiedy usłyszałam aksamitny dobrze znany mi głos. Ten, który trzymał mnie za szyję, uciekł, a do mnie podbiegł Michael.
- Rose kto to był?
- Znajomy Isabeli.
- Czego od ciebie chciał?
- Ktoś nasłał na nich policję, i uważają, ze to ja..
- A to nie ty?
- Nie. Nie zrobiłabym jej tego.
- Rose on coś ci mówił. 
- Zdawało ci się.

- Rose mów.. Co on ci powiedział?
- Kazał mi sie trzymać na baczności, bo..
- Bo?
- Nigdy nie wiem, kiedy może mnie trafić kulka w plecy.
- Rose, to jest groźba. Trzeba to zgłosić.
- Nie policja i tak już spieprzyła sprawę. Wróćmy po prostu do domu. Proszę.
Michael Obią mnie ramieniem.
- Masz mi się meldować, co pół godziny. Zrozumiano?
- Tak tatusiu.
- Rose to nie jest śmieszne.
- A czy ja się śmieje?
- Nie traktujesz tego poważnie.
- Bo wiem, że nic nie mogą mi zrobić.
- Rose.. Nie każdy rzuca słowa na wiatr. Musisz być ostrożniejsza- szepnął.
- Wiem.. Wiem.


Każdego dnia było coraz gorzej. Czułam się obserwowana. Bałam się siedzieć w własnym domu.  Owszem Michael przyjeżdżał na noc, bo w dzień musiał pracować, ale i tak się bałam. Od kilku dni zostawałam listy z pogróżkami.. Oczywiście jak to ja.. Michaelowi nic nie wspominałam. Ma teraz pełno spraw na głowie, za niedługo zaczyna nagrywać Black Or White i musi myśleć o swojej karierze.. A nie przejmować się tym, co się dzieje. Chciałam się  czymś dziś zająć, więc wyszłam na spacer, rozglądając się dookoła. Jednak dzisiejszy dzień był inny. Nikt mnie nie obserwował, nie wysłał listu z pogróżkami. Uśmiechnęłam się do siebie. Może po prostu odpuścili. Usłyszałam dzwoniący telefon.. Jak się okazało to był Michael.
- Cześć misiu.
- Miałaś zadzwonić- powiedział oburzony. On i ta jego nadopiekuńczość.
- Ale nic mi nie jest.
- Siedzisz w domu?
- Eee..
- Nie kręć.
- Nie..
- Obiecałaś!
- Nie umiałam wysiedzieć w domu..
- Rose, wracaj do domu. Jest 22 godzina. Zachciało ci się spacerów.
- Nocne powietrze, zawsze pomagało mi w zasypianiu.
- Masz wracać do domu. 
- No, dobrze- westchnęłam- Za ile będziesz?
- Za 10 minut. A ty wypad do domu.
- No dobrze, już tak nie marudź.
- ROSE DO CHOLERY TU CHODZI O TWOJE ŻYCIE!- Warknął.
- Przyjeżdżaj- mruknęłam i się rozłączyłam. Okej byłam nieodpowiedzialna. Wiem, to, ale nie musi mnie pouczać. Schowałam telefon do kieszeni, po czym skierowałam się w stronę domu.
Podeszłam od drzwi i byłam bardzo zdziwiona widząc, ze są otwarte.
- Co?- Chciałam wejść, ale usłyszałam jakieś hałasy. Usiadłam na ławce przed domem. Podkuliłam nogi i przyciągnęłam je pod brodę czekając na Michaela. Po 10 minutach go usłyszałam:
- Mówiłem ci, żebyś wróciła do domu.
- Tam ktoś jest- szepnęłam drżącym głosem.
- Co?
- Gdy wracałam drzwi były otwarte- wyjaśniłam- Wolałam poczekać na ciebie.
- Dobrze zrobiłaś.. Idę sprawdzić, kto tam jest..
- Michael nie.. Nie puszczę cię.
- Spokojnie. Zostań tu.
- Nie..
- Dobrze, chodź, ale trzymaj się mnie.
- Będziesz potrzebował kija, żeby mnie odpędzić.
- Dość miła wizja, ee.. Idziemy- byłam zaskoczona jego zachowaniem.
Weszliśmy do domu, rozglądając się uważnie.

Nawet Michael był przerażony.
Gdy usłyszałam jakieś kroki przytuliłam się do Michaela.
- Ktoś jest w salonie- szepnęłam.- Michael?
- Idź do mojego samochodu, i zaczekaj tam do momentu, kiedy nie wrócę, zrozumiano?
- Nie! Michael nie.. Co jeśli ktoś coś ci zrobi.
- Idź do samochodu.
- Nigdzie się nie wybieram,
- Uparciuchu do samochodu!- Rozkazał.
- Potem się popsprzeczamy, a teraz idziemy- Michael zirytowany przewrócił oczami, po czym razem weszliśmy do salonu. Michael rozglądał się sie dookoła, jednak mnie przeraziła jedna rzecz- Mike?
- Tak.
Drżącą ręką pokazałam na okno.
Było tam napisane dużymi literami:


TO DOPIERO POCZĄTEK!


Niebez­pie­czeństwo jest ciche. Nie usłyszysz gdy nad­le­ci na sza­rych piórach.




I Jak podobała się nowa notka? Szczerze ten rozdział będzie podzielony na trzy części. Tylko tyle powiem. Przepraszam za błędy 
Pozdrawiam. Michael

poniedziałek, 18 maja 2015

Don't Walk Away 8

Hej! Przepraszam, że nie komentuje waszych notek ani nic nie wstawiałem, ale za dużo się u mnie dzieje. Szczerze z Magdą nie jest najlepiej, strasznie przechodzi to co zrobił jej " jej chłopak", moja dziewczyna się uwzieła i zaczeła mi robić sceny zazdrości. Do tego szkoła.. i trzy dni temu zostałem wujkiem. Jej. Żona mojego brata urodzila słodkiego synka i oszalałem na jego punkcie. Jest cudowny... Co do bloga zauważyłem, że coraz więcej osób chce zrobić przerwę i się nie dziwie, Maj to taki najgorszy okres, w szczególności jeśli chodzi o szkołę. Sam robię sobie przerwę. Nie wiem na ile, będę od czasu do czasu coś wrzucać.. ale kiedy dokładnie nie wiem. Dziś pojawi się też notka specialna , a jutro Liberian Girl.. a w środę może The Most Beautiful Girl In The World.. ale nic nie obiecuję, a teraz zapraszam na notkę do ... nie dokończe. Wszystko się zaczyna psuć, ale może kiedyś będzie lepiej. Przepraszam za błędy. Aha i zmieniłem osobę grającą Rose.
Wygląda teraz tak:


Ale większych zmian nie ma. Dobra nie zanudzam i zapraszam do czytania.

Siedziałam razem z Roxy oraz Markiem w kuchni. Maddy nawijała przez telefon z Tajem. Jak wspomniałam o tym Michaelowi, chciał zawołać księdza. Nasze małe skarbki się w sobie zakochały. Maddy nie gada o niczym innym. Teraz niestety jest smutna, bo Taj wraca do domu i w najbliższym czasie się nie zobaczą. Więc czemu ona jest smutna wiedziałam, ale czemu Mark i Roxy nie miałam pojęcia... Roxanne wspominała, coś, że rodzice Marka jej nie polubili. No, co się dziwić, kilka miesięcy temu przedstawiał mnie. To nie był najlepsze rozwiązanie. Jednak.. Może to głupio zabrzmi, ale nie żałuje, że mnie zdradził. Bo w moim życiu pojawił się słodki pan rozrabiaka...
Uśmiechnęłam się do siebie. Pomyśleć, że jeden facet wywrócił mój świat do góry nogami. Jak on to zrobił do cholery jasnej nie wiem. Podniosłam wzrok i patrzyłam to na Roxy to na Marka. Było tak cicho, że było słuchać wiatr wiejący za oknem oraz tykanie zegara. W końcu nie wytrzymałam. Odłożyłam widelec i mruknęłam:
- Do cholery może wytłumaczycie, mi, dlaczego siedzicie tak przybici jakby okazało sie, ze ktoś wam zabił babcię?
- Zamknij się- mruknął Mark.,
- Co proszę?
- Powiedziałem, żebyś się zamknęła.
- Słuchaj mnie nadęta ropucho.. Nie rozkazuj mi, bo zaraz oberwiesz w swoje krocze i będziesz klęczał na podłodze wyjąc z bólu- mruknęłam.
- Grozisz mi?
- Obiecuję.
- Spokój- upomniała nas Roxanne.
- To on zaczął, pierdo..
- Rose proszę.
Ugryzłam sie w język, po czym wyszeptałam:
- To powiecie mi, co się dzieje?
- Rodzice Marka nas nie zaakceptowali..
- To wiem..
- I Mark..
- Co Mark?
- Nie twój zasrany interes- syknął.
- Stul dziób debilu, Rox..
- Mark nie może mieć dzieci..
- Ohh- wybuszyłam oczy. Spojrzałam na Marka i już chciałam powiedzieć słowa współczucia, kiedy wtrącił:
- Ja, chociaż wolę kobiety.
- Co?
- Twój kochany Jackson jest pedałem- odparł, zerwałam się z miejsca i już chciałam do niego podejść, ale Rox złapała mnie za rękę.- Debil z niego do tego jest gejem.
- A ty zaraz zostaniesz wykastrowany!!!
- Rose uspokój się- powiedziała błagalnie Roxy.
- Nie wiem, co w tobie widziałam.
- A co widzisz w nim? To zwykły gej.
- Skąd takie przypuszczenia?- Zapytałam siadając i starając się uspokoić.
- Od rana o tym trąbią w Telewizji- wyjaśniła Roxy.
- I wy w to wierzycie? Te hieny są w stanie zniszczyć własną matkę dla pieniędzy. I Mike nie jest gejem jest jak normalny facet. Lubi kobiety inaczej nie spotykał się by z Brooke.
- W takim razie to pedofil- mruknął Mark, biorąc łyk soku.
- Odszczekaj to!!!
- Nie!
- Ty..
- Rose! Mark!
- Nie pozwolę temu.. Obrażać Michaela.
- Mówię fakty normalny facet nie spędza całego dnia z dziećmi.
- Zaraz ty spędzisz resztę życia w kostnicy, albo w piachu- syknęłam piorunując go wzrokiem.
- Rose proszę przeproś Marka.
- Że co?! Za co? To on zaczął. Naskoczył na mnie i obraża Michaela, ja mu na to nie pozwolę.
- Uspokójcie się proszę- mruknęła siadając. Płakała. Uklękłam przed nią i mruknęłam:
- Już dobrze. Nie będę sie kłócić.
- Nie ma się, o co kłócić. Prawda jest jedna.

- Nie będę tego słuchać. Przepraszam Roxanne- wybiegłam z kuchni wpadając do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, po czym rzuciłam się na łóżko, wybuchając płaczem. Jak on mógł mówić takie kłamstwa? No jak? Co Michael mu takiego zrobił?.

Teraz rozumiałam, o co chodziło Michaelowi. Ludzie uwierzą w wszystko, co mówi się w gazetach lub telewizji. Nie zapytają się danej osoby, lepiej osądzać. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do Michaela. Po trzecim sygnale odebrał:
- Cześć wróbelku.
- Cześć misiu.
- Płakałaś.
- Nie- mruknęłam, chociaż wiedziałam, że i tak mi nie uwierzy.
-, Po co kłamiesz? Dobrze wiesz, że mnie nie nabierzesz.
- Ludzie to perfidne szuje! Mam wszystkiego dość!
- Hej różyczko spokojnie, mów powoli i spokojnie- polecił. Wzięłam jeden wielki wdech, po czym zaczęłam:
- Od rana trąbią w TV, że niby jesteś gejem- słyszałam jak wzdycha.- Nie jesteś nim prawda?
- Oczywiście, że nie.. Jak mogłaś tak pomyśleć?
- Nie pomyślałam, tak tylko zapytałam. Przepraszam, mogłam sie zamknąć.
- Nic się nie stało.. Co porabiasz?
- Leże w łóżku zasmarkana, popłakana i rozczochrana.
- To musi być niezły widok- zachichotał.
- Ja ci dam niezły.. Jakbyś mnie zobaczył, to byłoby po tobie.
- Niby, dlaczego?
- Na zawał byś zszedł- Michael wybuchł śmiechem, po czym słuchałam, ze ktoś go woła.
- Przepraszam, cie, ale..
- Zadzwoń wieczorem plosie..
- zadzwonię. Całuje. Pa Pa.
- Uważaj na siebie.
- Ty też.
- Musze?
- Rose!
- Pa- rozłączyłam się i odłożyłam telefon na łóżku. Usiadłam opierając się o dużą poduszkę. Wtedy dostrzegłam, że jestem uważnie obserwowana, przez Pioruna. Uśmiechnęłam się, do siebie, zeszłam z łóżka, opierając się o nie.
- Piorun, chodź.

Piesek jak na zawołanie do mnie podszedł.
Wzięłam go na ręce, po czym pocałowałam go w główkę.
- Tęsknisz za Michaelem?- Szczeknął.
- To znaczy tak czy nie?.. O jak tak to zaszczekaj dwa razy a jak nie to raz- Piorun zaszczekał dwa razy. A ludzie mówią, że zwierzęta są takie głupie. One są mądrzejsze niż ludzie mogą to sobie wyobrazić.- Kocham cię wiesz.. Ty nigdy mnie nie zostawisz. Nikogo nie oceniasz, chcesz po prostu być kochany- pogłaskałam go po główce, spojrzał na mnie, po czym oblizał mi policzek. Ludzie mogliby pomyśleć, że jestem walnięta. Gadam do psa.. Tyle, że on też ma uczucia. Weszłam na łóżko, i położyłam obok siebie małego. Nawet się nie zorientowałam, kiedy moje powieki stały się ciężkie i opadły.
***
Obudziłam się wieczorem. Popatrzyłam na mojego maleńkiego przyjaciela. Podniósł ten swój łebek i spojrzał na mnie.
- Zaraz wracam.
Postanowiłam pogadać z Roxy. Wiedziałam, ze jest przybita, a te nasze kłótnie jej w niczym nie pomogą, ale co ja poradzę. To wszystko, co Mark mówił zabolało mnie.

Zastałam ją w kuchni. Siedziała, z chusteczkami i płakała. Usiadłam obok niej, podniosła na mnie swój wzrok, ale nic nie powiedziała.
- Gdzie Maddy?
- U siebie w pokoju, jest załamana, że Taj wyjechał- uśmiechnęłam się- To takie słodkie.
- A.. Gdzie- nie chciało przejść mi to imię przez usta- Ma..Mark?
- Pojechał do klubu.
- I ty mu na to pozwoliłaś.

- Wolałam, to niż, ciągle jego narzekania- odparła podchodząc do okna.- Przepraszam, za to, co mówił na Michaela. Wiem, że to kłamstwo. Ale... Rose.. On cię nadal kocha- poczułam sie tak jakby ktoś strzelił mnie po twarzy. Byłam totalnie zaskoczona.
- Nie, nie to nie możliwe- pokręciłam głową.
- Możliwe, on cie kocha.
- Kłamiesz!
- Rose wyznał mi, że zrobi wszystko by do ciebie wrócić.
- Ale ja go nie kocham. Nienawidzę go! To dupa jest nie facet- Roxy zaczęła się śmiać. On kocha ciebie.
- Powiedział mi, że nadal coś do ciebie czuję. I że żałuje- wyszeptała. Co za drań. Jak ja go tylko dorwę.
- Roxy nie płacz.
- Byliście szczęśliwi.. Miał być ślub.. A ja to spieprzyłam.
- I dobrze- popatrzyła na mnie zaskoczona- gdyby nie to nie było by w moim życiu Michaela.
- Rose co do niego czujesz.
- Przyjaźń- mruknęłam.
- Na pewno?
- Oj no nie zaczynaj- mruknęłam podpierając się o rękę. 
- Na pewno go nie kochasz?
- Nie, Roxanne chce żebyście byli szczęśliwi. Nie kocham go. Nie umiałabym mu drugi raz uwierzyć. Nie mu...
- Możesz mówić, co chcesz, ale wiem, ze się zejdziecie.
- Nie zejdziemy, bo teraz.. Bo dla innej osoby bije mi szybciej serce.
- Dla kogo?
- Nie ważne, ale na pewno nie dla Marka...
***
Następnego dnia, byłam w domu tylko z Markiem, który się do mnie nie odzywał. Roxy wraz z Maddy pojechały do babci. Chciałam jechać z nimi, ale byłam umówiona z Michaelem, więc postanowiłam zostać. Zmywałam właśnie naczynia, kiedy do kuchni wkroczył... Mark.
- Cześć.
- Cześć- mruknęłam zaskoczona. Co Pan obrażalski, postanowił zrobić rozejm?- Dlaczego nie pojechałeś, z Roxy do..
- Wolałem zostać.
- Okej.
- Rose musimy pogadać.
- Nie mamy, o czym- powiedziałam. Chciałam go wyminąć, coś wisiało w powietrzu. Czułam to.
- Właśnie, że mamy- złapał mnie za łokieć i odwrócił.
- Mark puść mnie.
- Odpowiedz mi na kilka pytań.
- Jakich?
- Tęsknisz za mną?
- Nie.
- Kochasz mnie?
- Nie.
- Żałujesz, że się rozstaliśmy?
- Nie.
- zacięłaś się czy jak.
- Mówię prawdę.
- Nie wierzę, że mnie już nie kochasz.
- No to uwierz- zaśmiałam się zirytowana. Odwróciłam głowę i popatrzyłam przez w inną stronę. Odwrócił moją twarz w swoją stronę i wpił się w moje usta. Stałam jak wryta. Jedyne, co poczułam to obrzydzenie.
- Puść mnie- warknęłam- Nigdy więcej nie waż sie tego robić!
- Dobra- wysyczał, po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Oparłam się o blat, po czym wypuściłam powietrze z ust. Jak on tak mógł? Najpierw mnie zdradził a teraz pieprzy o miłości. Musiałam się ogarnąć... A Roxy nie mogła się o tym dowiedzieć.

PO POŁUDNIU:
Weszłam do supermarketu, bo musiałam zrobić zakupy. Jak zwykle. Nie wiem, po jaką cholerę. Roxy i Maddy będą u babci przez tydzień, a Mark wyprowadził się do swoich rodziców. " Co za szczeniak". A ja? I tak nie miałam na nic ochoty. Po incydencie z Markiem, czułam się winna. To nie powinno się wydarzyć. Nigdy. Nie jesteśmy już ze sobą. To chore.
Podchodząc do kasy, zauważyłam dwie dziewczyny, rozmawiały o czymś zawzięcie. Podeszłam bliżej, żeby dokładniej wiedzieć, o czym. Normalnie nie zrobiłabym tak, ale nie każda osoba w rozmowie mówi o " Michaelu Jacksonie".
- szkoda, ze Michael to gej.
- Każdy przystojniak jest albo gejem, albo jest żonaty lub jest psychopatą- z tym się akurat zgadzałam. Wzdrygnęłam się na wspomnienie moim poprzednich facetów.
- Ale Mike? On jest za słodki- powiedziała Blondynka.
- Ale woli chłopców... Widoczno tak musi być.
Nie chciałam tego dłużej słuchać, więc podeszłam do kasy i jak najszybciej zapłaciłam. Myślałam nad tym wszystkim. Michael mówił, że nie jest gejem, więc nim nie jest. Nie umiałam sobie go nawet wyobrazić, jako geja.. On z innym facetem.. Bleee.
Wzdrygnęłam się, po czym weszłam do domu, odłożyłam torby na blacie, w kuchni, po czym wyciągnęłam telefon z kieszeni. Michael miał przyjechać wieczorem., Ale może chciałby sie wygadać. 
Niestety włączyła się sekretarka.. Niestety.
- Hej Misiu, wiem, że miałeś być wieczorem- mruknęłam rozpakowując torby- ale przyjedz, teraz. Pogadamy, pośmiejemy się.. Co ty na to?- Usłyszałam pukanie do drzwi- Kończę słodziaku. Całuje.
 Odłożyłam telefon na blat, po czym poszłam otworzyć drzwi. Jak sie okazało, to był, Mike.
- O akurat do ciebie dzwoniłam. Mike?- Spojrzał na mnie. Był strasznie przybity.
- Nie przeszkadzam?
- Nie wchodź- Michael niepewnie przekroczył prób, po czym wyszeptał;
- Mam do ciebie ważną prośbę.
- zaczynam się bać.
- Ta..
- Misiek, co jest.

- Po prostu boli mnie to ludzie o mnie mówią.
- Nie słuchaj tego. Ludzie to idioci, niektórzy... Nawet jakbyś był gejem to, co im do tego? Kiedyś miałam kolegę geja i się z nim bardzo przyjaźniłam- Michael się roześmiał- Ale ja wierzę, że nim nie jesteś.
- wolałabyś mnie, jako niego?
- szczerze.. Jakbyś nim był to trudno.. Chociaż kto wie.. Może byłabym twoim lekarstwem, i powróciłbyś na dziewczyny.- Michael roześmiał, się. Złapałam za jego podbródek, po czym podniosłam jego głowę do góry- Nie smutaj się- dodałam i pocałowałam go w policzek. Nieźle musiałam się namęczyć, bo jestem o wiele od niego wyższa, i musiałam stanąć na palcach.- Proszę uśmiechnij się.
- Wiedziałem, że poprawisz mi humor- obiął mnie w pasie.
- Ja bym miała ci humoru nie poprawić phii- Michael roześmiał się.
- Uwielbiam cię.
- To... Zaraz, co to był za głos- Michael zaczął gwizdać- Ty Jackson, powtórz.. Powiedz coś tym głosem.
- Ale co?
- O matko.. Ale twój głos.. Jak ty to?
- To moja naturalna barwa.
- jest genialna- mruknęłam. Mike się zawstydził- Będziesz teraz musiał do końca życia przy mnie mówić tym głosem.
- Chciałabyś- prysnął.
- Chodź do kuchni- pociągnęłam go za rękę.
- Byłaś na zakupach- odparł. Usiadł na blacie i wziął jedno jabłko- Mogę?
- Jasne... Michael Jackson przychodzi się do mnie najeść.
- Widzisz, powinnaś się cieszyć.
- ha.. Ha..
- Co będziemy robić?
- Pooglądamy filmy, co?- Zaproponowałam. Michael pokiwał głową- Głowa go góry królu...

Kilka Dni Później:

- Dam ci w pysk- mruknęłam wesoło.
- To nie moja wina.
- wcale, przez ciebie musimy wracać w deszczu!
- W deszczu?
- Pada geniuszu.
Spojrzał w nocne niebo z rozbawieniem.
- Pada? Nigdy bym sie nie domyślił- krople deszczu kapały mu po twarzy, spływały po brodzie i szyi. Otarł je jednym szybkim ruchem- To mżawka.
- Mżawka? Mylisz pojęcia- mruknęłam chichocząc. Od dwóch godzin spacerowaliśmy w deszczu. Ale najwidoczniej mu to nie przeszkadzało.- Michael, co jeśli jutro będziesz w gazecie.
- Raczej będziemy- poprawił mnie. Spojrzałam na niego nadąsana, na co zachichotał.
- Nigdzie z tobą nie idę. Nie chce być w gazecie.
- I tak będziesz.
- teraz mi to mówisz?
- Nie domyśliłaś się?
- Przepraszam, bardzo, ale zapomniałam, ze kretyn, który wczoraj zrobił mi cudowną pobudkę ( włożył mnie pod prysznic) jest królem Popu.
- No widzisz, jaki masz zaszczyt. A ty narzekasz.
- Jest cholernie zimno, i nie lubię takich spacerów.
- To jest przygoda.
- Przygoda, ja ci dam przygodę.
- Ale przyznaj, że nigdy nie miałaś przystojniejszego towarzysza.
- Tu mnie masz- zatrzymałam się i popatrzyłam na niego z uśmiechem. Podeszłam do niego bliżej i wytarłam krople deszczu z jego twarzy, po czym rękoma zaniechałam na jego klatkę piersiową. Michael przyglądał mi się uważnie. 

Po chwili jednak powoli, bardzo powoli opuścił głowę. Ujął moją twarz w dłonie i pocałował...

Miłość odkrywa się kochając.



I Jak? Bo według mnie rozdział do banii, nic sie nie klei. Ale jedno wyszło. Teraz to się zacznie jazda pod górkę. No, ale okej dam radę. I już powiem, że nie będą razem od razu. Już nawet wiem, co się wydarzy...

wtorek, 12 maja 2015

14. I Love You, Liberian Girl.

No i jest kolejna. Wiem, że wczoraj miała być nowa z Heaven Is Here, ale raczej na razie nie będę myślał poważnie o tym opowiadaniu. Będę wrzucał coś od czasu do czasu. Nie wiem czy dam radę pisać 6 opowiadań. Nie wiem czy nie zrobię małej przerwy co do The Most Beautiful Girl In The World. To będzie może tygodniowa lub 2 tygodniowa przerwa. Jeszcze nie wiem. dam wam znać.
Do tego mam zły humor, i jestem wściekły na siebie. Pewnie zauważyliście , że Magda nie dodała notki. To wszystko przez totalnego debila. Rozkochał ją a teraz zdradził. Nie wiem jak można być aż tak bezdusznym. Zwykły dupek. Na siebie jestem zły, że nie zrobiłem wszystkiego by wybić jej go z głowy. Ale czasu nie cofnę, więc nie wiem kiedy będą pojawiać się notki, dla mnie Magda jest ważna jest moją przyjaciółką od dziecka. Zawsze może na mnie polegać, tak jak ja mogę na niej. Więc dam jeszcze znać dobrze?









Nie wiem ile trwała operacja, ale zaczęło mi odwalać. Wszyscy czekaliśmy na wieści o stanie zdrowia Angie. W końcu zobaczyłem lekarza, zerwałem się i do niego podbiegłem. Najgorsze było to, że jego twarz nie wyrażała, żadnych uczuć.
- Co z nią?
Lekarz popatrzył na mnie, po czym odparł...
- Stan Pani Castello jest stabilny. Nic jej nie grozi. Obeszło się bez komplikacji- poczułem ulgę. Odetchnąłem głęboko- Zaraz pielęgniarka przewiezie Panią Castello na salę. Powinna spać do rana. 
- Mogę..Mogę do niej iść?- Zapytałem drżącym głosem.
- Oczywiście. Jakby coś się działo to proszę mnie zawiadomić.- Pokiwałem głową. Lekarz położył rękę na moim ramieniu. Spojrzałem na niego wtedy rzucił: Niech się pan nie martwi. Już po wszystkim.
- Dziękuje.
- Niech nie dziękuje pan mi. Powiem szczerze to był cud, że ona żyła. Musiała być naprawdę silna, że nadal jest z nami. 
- To dzielna i silna dziewczyna- rzuciłem z uśmiechem.
- Nie musi mnie pan przekonywać. Do widzenia. 
Radość oblała moje serce. Ona żyje. Jest tutaj. " Boże dziękuje ci". Ze szczęścia łzy zaczęły spływać po moich policzkach, po czym z brody kapały na bluzę. Spojrzałem na Tiff i Rose. Uśmiechnęły się do mnie. Też płakały. Usłyszałem głos Liz, Maca i Wayna szli korytarzem. Mac widząc mnie podbiegł,  po czym rzucił:
- Żyje prawda?- Jeszcze nigdy nie widziałem takiego strachu w jego oczach. Jego głos był tak słaby, że bałem się, że się załamie. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
- Nasza "złośnica" żyje.
Na twarzy Maca pojawił się uśmiech.

- Moja dziewczyna żyje?
- No może nie twoja, ale tak żyje.
- Niby, czemu nie moja?- Założył ręce na klatce piersiowej.
- Mały potworku..- Poczochrałem jego włosy. Roześmiał się, po czym się wtulił.- Już dobrze Mac,...Już po wszystkim
- Tak bardzo się bałem. Bałem się, że umrze. Michael- szlochał-Ja myślałem..
- Mac jest p[o wszystkim. Angie dała radę. Jest z nami i nadal jest wredną złośnicą.
- Ale nie jest szczęśliwą złośnicą. A ty nie jesteś też szczęśliwy. Każdego dnia bledniecie i wyglądanie jakbyście mieli umrzeć z tęsknoty- popatrzyłem na niego uważnie. Nigdy bym nawet nie pomyślał, że Mac może się domyśleć, że cierpimy z powodu, że nie możemy być razem. Taki mały a taki mądry.- Nie kochasz Lisy... Kochasz Angie prawda?
- Prawda.. Najszczersza prawda. Nie wiem jak to zrobię, ale coś wymyślę, i za jakiś czas może będziesz moim świadkiem i będziesz podawał nam obrączki.
- Prędzej kosmici się zlecą na świat.
- dzięki, że we mnie wierzysz.
- Żartuje.. Mogę ją zobaczyć?
 - Pewnie, pójdziesz z Rose dobrze?- Pokiwał głową.- Mac?- Spojrzał na mnie zdziwiony- Uwielbiam cię.
- Ja ciebie też- przytulił się- Ale Angie też. Wolę ją od tego babsztyla, z którym wziąłeś ślub- słysząc nutkę zirytowania w jego głosie, głośno się zaśmiałem.- Obiecaj mi, że przemyślisz, sprawę, z kim chcesz być.
- Nie muszę ci tego obiecywać. Wiem, z kim chce być- powiedziałem z powagą. Mac puścił moją dłoń i udał się z Rose na salę. 
- Zadzwonię po Annie i Natalie- mruknęła Tiff, po czym poszła. Wayne też gdzieś się zmył. Wypuściłem powietrze z ust, po czym usiadłem.
- I co dalej- Liz usiadła bezszelestnie obok mnie.- Mike?
- Nie wiem. Jestem rozdarty. Chce być z Angie. Kocham ją. Szaleję. Marzenę o niej.
- W taki niegrzeczny sposób- zaśmiałem się- Zapewne masz fantazje o niej, co. Zasłoniłem twarz ręką, po czym zacząłem chichotać.
- Nie odpowiadaj i tak wiem.
- Liz jak możesz mówić o takich rzeczach.
- A co to nie jest prawda? Ja umiem wyczuć, kiedy człowiekowi jedno w głowię.
- Skąd?.. No tak jesteś doświadczona.
- Kochaniutki widziałam tyle rzeczy na oczy, że już nic mnie nie zaskoczy.
- Nie myślałem o Angie w takich..
- Nigdy?
Miała mnie. Przygryzłem wargę czując jak szczypią, mnie policzki.
- Ktoś został przyłapany na gorącym uczynku.
- Liz błagam.
- No, dobra, ale wiesz, że mnie możesz sie zawsze doradzić.
- Tak wiem. 
- Jeśli byś chciał wziąć rozwód z Lisą, to ci pomogę to przejść.
- Liz wiem, po tylu rozwodach jesteś doświadczona bardziej niż moja babcia ok. 80-tki- rzuciłem. Liz zrobiła nadąsaną minę i mruknęła:
- Też prawda.
- Z kim ja się zadaje.
- Ze mną.
- Kocham cię Liz. Jesteś najlepszą przyjaciółką.
- Michael zawsze ci pomogę. Nie martw się.
- Wiesz nie boje się tego, co powie Lisa. Tylko tego jak zareagują dzieci. Czy mnie znienawidzą i czy przypadkiem, znienadziwą też..
- Angie- dokończyła. Pokiwałem głową.- Nie wiem Mike. Musisz z nimi na spokojnie porozmawiać. Sam mówiłeś, że dzieci są mądrzejsze niż nam się wydaje.
- Wiem- przypomniałem sobie słowa Mac'a- Muszę pogadać z Lisą.
- Oj musisz...
***
Poczułam okropny ból. Uchyliłam oczy, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pamiętałam Michaela i nic więcej. Czyżby to był piękny sen? Może nie było go tu a ja sobie coś ubzdurałam.
Chciałam się podnieść wtedy syknęłam z bólu.
- Ty mała niecierpliwa dziewczynko, nie umiesz się nie ruszać?- Rozpoznałam ten głos. Przekręciłam głowę na bok, na poduszce i wtedy zobaczyłam Michaela. Od razu się uśmiechnęłam. No może dość maskakrycznie się uśmiechnęłam. Ale zawsze coś.
- Jesteś.
- A co ty myślałaś? Jeśli przypuszczałaś, ze wyrzucisz mnie stąd na zbity pysk to się przeliczyłaś.
- Nie chciałam cię wyrzucić na zbity pysk, tylko kazałabym ci zabierać ci te chude 4 litery, bo inaczej bym ci dowaliła.
- Ciekawe jak.
- Musze pomyśleć nad tym... O zastraszę cię strzykawką.
- I co mi nią zrobić?
- Emm.
- A już wiem. Wstrzykniesz mi coś a potem weźmiesz do jakiegoś kantorka i wykorzystasz.
- od początku tylko o to mi chodziło- głośno się zaśmiałam- Mickey usiądź tutaj proszę. Michael usiadł na skraju łóżka, wzięłam jego dłoń i przyłożyłam do policzka.
- Tęskniłem.
- Ja też.. Bałam się..
- Ja też. Mac i reszta tak samo. Ale ja chyba najbardziej odchodziłem od zmysłów.
- Czyli norma.
- No wiesz, co- nachylił się. Oddech od razu mi przyśpieszył.
- Nie zaczynaj.
- Niby, co?
- Jesteś w szpitalu- upominałam go przełykając ślinę.
- Nic nie chciałem zrobić.
- Yhym.
- No, co?
- Zbliż się tylko a dam ci w pysk.
- Ale nie mocno, co?
- zastanowię cię.
- Mogę ci pomóc..
- Niby jak?- Przybliżył się i stało się to, na co czekałam. Delikatnie złączył nasze usta. Pocałunek był krótki, lecz bardzo namiętny. Gdy chciał się oderwać, odwzajemniłam.
- Tracę przy tobie zmysły złośnico.
- Nic nie poradzę królewiczu.
- Hym królewicz ze mnie kiepski. Nie chodzę w rajstopach, nie jeżdżę na białym rumaku.. Nie mam zamku.. i nie wykrzykuję wierszy pod oknem.
- Nie pomyliłeś się przypadkiem. 
- Nie wcale.
- Bo to trochę przypomina mi Romeo. Z " Romeo i Julia" 
- No właśnie muszę ci poczytać. Obiecałem w końcu.
- Ale po francusku.
- Na co ja się godzę. .. No wracajac do tematu nie jestem księciem.
- Nie?
- Chociaż mogę stać się księciem, ale potrzebuję księżniczki. Życie księcia jest wyjątkowo nudne.
- I ja mam być rozrywką?- Syknęłam.
- Nie rozrywką. Ukochaną, którą Bedem kochał przez cała wieczność.
- Oh Michael- wpiłam się w jego usta, w spragnionym pocałunku. Potrzebowaliśmy tego. Niczym powietrze. Było już tak cudownie, gdy usłyszeliśmy ciche gwizdy i brawa. Michael oderwał się, ciężko dysząc. Spojrzałam w kierunku drzwi widząc Mac'a, Rose, Wayna oraz Liz.
- Nie wiemy, że przeszkadzamy mistrzu- rzucił szeroko uśmiechnięty Wayn.
Rose chwile milczała, gdy nagle wykrzyknęła:
- W szpitalu? Serio? Co wam chodzi po głowie.
- Jackson odsuń się od mojej laski- rzucił Mac szczerzą szeroko swoje ząbki.
- Mac- wykrzyknęłam.
- hej a my to, co?
- Rose... Wayne- dodałam.
Michael zakrył usta dłonią, dusząc się ze śmiechu. Przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć niepohamowanym atakiem śmiechu. 
- Co to miało być.
- Przywitanie.
- Wymuszone było- rzuciła Rose.
- Maruda- wtrącił Wayne-, Chociaż się z nami przywitała... Chociaż biorąc pod uwagę jak przywitała tego pana w kącie to bym się nie obraził na takie przywitanie.
- W twoich snach stary pierniku- Michael nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Rose i mac z resztą też.
- ja piernikiem.
- No..
- Nie jestem piernikiem.
- zapyziałym zgredem w takim razie- wystawiłam mu język- Od tej pory jesteś Pan zapyziały zgred.
- Katarynka.
- To jest Pani "trudna sztuka"- wtrącił Michael uśmiechając się szeroko.
- Jackson jak tyś to zrobił, że ona na ciebie poleciała.
- Ma sie te zdolności- zatrzepotał rzęsami, na co zaśmiałam się pod nosem- No popatrz tylko na mnie...
- Ciacho- rzuciła Rose.
- Widzisz.
- Pan "naćpany misiami haribo" chciał powiedzieć, że ma atuty, których ty nie masz.
- Naćpany misiami haribo?- Michael spojrzał na mnie.
- Może być naćpany żelkami. Będzie krócej.
- Matko Boska- skrzywił się.
- Widzę, ze humor Pani dopisuje- usłyszałam trzeci głos. Jak się okazało należał do lekarza-, Ale chyba nawet wiem, dla czego- spojrzał na Michaela, który się zawstydził- A Pan tu od nocy Panie Jackson no..
- Od nocy.
- Pan Jackson przyjechał tu wczoraj o 23 wybłagał z siedem pielęgniarek żeby go do pani wpuściły.
- Siedem? Wydawało mi się, że pół personelu- mruknął Mike, siadając.
- Człowieku spać nie umiesz?- Wtrąciła Rose.
- Oh Come' On. Co pan tu robi doktorze?
- Muszę zobaczyć Pani stan. Więc jak się Pani czuje? Nie ma Pani żadnych zawrotów głowy..
- Na widok niego na pewno- wtrącił wayne.
- Oh, ale nie chodzi, mi o zawroty na widok Pana Jacksona- i lekarzowi udzielił się dobry humor.
- Dostanie pan z nami do głowy- rzuciła Rose.
- Nie, nie miałam żadnych zawrotów głowy, mdłości, jedynie, trochę boli mnie głowa- wyznałam.
- Dobrze, zaraz po przosze pielęgniarkę, żeby pani poddała coś na ból..
- Doktorze?
- tak?
- Ile będę tu musiała jeszcze zostać?
- Przewiduję, ze tydzień, jeśli pani stan nie będzie się pogarszał. A teraz proszę, żebyście państwo tak nie męczyli pani Castello. Musi odpocząć.
- Dobra, będziemy na korytarzu. Tylko nie świntuszyć mi tu, bo was..- Pogroziła nam palcem, po czym wyszła.
- Dziwnie się czuje.
- Dlaczego? Boli cię coś?
- Nie, spokojnie- wysłałam mu uśmiech- Chodź.
Michael bez słowa, położył się obok mnie. Położyłam głowę na jego tors, i zaczęłam rysować niewidzialne wzorki.- Czuję się tak, jakbym nie widziała was wieki. A nie minęło dużo czasu.
- Tak czasem bywa- bawił się moimi włosami.
- Mike, co będzie dalej?
- Uciekniemy na koniec świata i jeszcze dalej.
- A tak naprawdę- spojrzałam w jego oczy.
- Będziemy razem. Będziesz moją żoną, i będziesz mi gotować, i przynosić jedzenie jak będę oglądał mecz przed telewizorem.
-A co z czasem dla mnie?
- Będziesz mieć go oczywiście,
- Nie zamierzam spędzić całe życia, jako twoja służąca- mruknęłam, uśmiechając się. Dobrze wiedziałam, że żartuje. Michael nie jest typem takiego faceta. Nawet sobie nie wyobrażam sobie go, siedzące z puszka piwa, przed telewizorem oglądając mecz.
- Spokojnie kochanie, jestem nieskomplikowany w obsłudze. Naprawdę- pogłaskał mój policzek. Po czym zrobił niewinną minę.- Gdy skończysz gotować, szorować podłogi, podasz mi szklankę whisky.
- Ty i Whisky? Świat oszalał.
- Niedokończyłem. Gdy mi ją podasz ja będę siedział przed telewizorem a wtedy ty będziesz miała pełno czasu dla siebie.
- Oj chciałbyś. 
- żartuje. Nigdy bym cię nie zrobił za swoją służącą. Nie jestem takim typem faceta.
- Wiem- podniosłam się i go pocałowałam- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham...

I jak? Trochę krótka. no, ale trudno. Do tego jest do kitu.. ale już nie marudzę. Przepraszam za błędy.
Pozdrawiam. Mike

wtorek, 5 maja 2015

13 I Love You, Liberian Girl

Hej miałem tą część już napisaną więc postanowiłem wrzucić, ją. Mam nadzieję, że nie będzie dużo błędów. Kolejna, albo pojawi się w sobotę, lub 12.05. Jeszcze dam znać. No dobrze zapraszam do czytania.
Ukochana piosenka Magdy :)


Poczułam okropny ból, przeszywający moje ciało od nóg, po kręgosłup. Byłam sparaliżowana, nie mogłam wykonać, żadnego ruchu. Nie czułam niczego jednak nie zemdlałam słyszałam jeden wielki szum, który zgrał się w hałas. Niewyraźne przekrzykiwanie ludzi. Nie wiem ile czasu minęło, gdy wszystko zniknęło. Hałasy, ból, zapadła ciemność.


Otworzyłam oczy i widziałam jasne światło, oraz ludzi, idących nade mną. Skrzywiłam się, czując okropny ból głowy, był tak mocny, że przez chwilę myślałam, że głowa mi eksploduje.
- Gdzie.. Gdzie jestem- wyszeptałam, z trudnem. Miałam na ustach maskę, pomagającą mi oddychać.
- Jest pani w szpitalu, wpadła pani pod samochód- rzucił jakiś lekarz. - Czy jest ktoś, kogo możemy poinformować? Z trudem szepnęłam moje ukochane imię
- Michael....
***

Jeździłem bez celu po mieście. Słowa Angie bardzo mnie zabolały. Skoro mnie kocha jak mogła wykrzyczeć mi, że mnie nienawidzi? Zjechałem na pobocze, wyciągnąłem portfel i wyjąłem jedno z jej zdjęć. Było zrobione dwa miesiące temu.
Czy umiałbym o niej zapomnieć? Chce wyjechać? Może przerwa dobrze nam zrobi? Może to zauroczenie? Jest tyle lat ode mnie młodsza, Opadłem na siedzenie, po czym głośno westchnąłem. Nie dam rady o niej zapomnieć, po raz drugi. Raz dałem jej odejść. Schowałem zdjęcie do portfela, po czym odpaliłem i ruszyłem w kierunku hotelu. Błagam niech wszystko się uda. Spojrzałem na zegar 22:30. Nieźle Liz mnie zabije, ale będzie wymyślać, co mogliśmy by robić. Bo byśmy robili, gdyby nie telefon Rose. Zaparkowałem samochód w podziemnym parkingu, po czym udałem się do hotelu, skierowałem się do windy, po czym wjechałem na trzecie piętro. Nie zdziwię się, jeśli wywali mnie na zbity pysk, podszedłem do drzwi, gdy nagle poczułem, że mam jakąś blokadę.
Zaraz, po co mam do niej iść, przecież pieprzy dzień, w którym mnie poznała. Jak jej zależy to sama przyjdzie, a jeśli nie to będę znał odpowiedź czy mnie kocha czy nie.


Była pierwsza w nocy, nie umiałem zasnąć. Ciągle czułem dotyk Angie, smak tych słodkich ust.. Boże, zlituj się, choć raz nade mną. Jakby Angie na mnie zależało, to dawno by do mnie przyszła. Chociaż może nie wie, że wróciłem. Zapytam się jutro Liz, może Angie wróciła na przyjęcie? A może siedziała zapłakana w fotelu z mojego powodu? A może..
' Mogłeś iść zobaczyć, co z nią, a nie unieść się dumą i snuć teraz domysły"

Usłyszałem walenie do drzwi, więc wstałem i skierowałem się w tamtą stronę. Kto o pierwszej nocy się do mnie dobija. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem na maxa wkurzoną Rose. Wyminęła mnie i weszła do środka, po czym stanęła za mną. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na nią zaskoczony, założyła ręce na klatce piersiowej i piorunowała mnie wzrokiem.

- Gdzie Angie?- Zapytała chłodno. Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem, ostatni raz jak ją widziałem była w pokoju.
- zabawne, bo recepcjonistka, powiedziała, ze ona oddała klucz, chwilę po tym jak wyszedłeś, i do tej pory nie wróciła.
- Co?
- Ostatni raz sie pytam gdzie ona jest. Okej szefem mojej mamy jesteś, ale Angie to moja przyjaciółka, jeśli przez ciebie coś jej się stało... Nie ręczę za siebie.
- Niby, czemu miałoby się jej coś stać z mojego powodu?- Zapytałem wchodząc, do sypialni.
- Dlatego, ze ona cię kocha idioto!- Kocha mnie. Czyli nie kłamała. Poczułem ulgę, która od razu zmieniła się w niepokój.
- Boże.
- Coś ty zrobił.
- Pokłóciliśmy się.
- To ona przyjeżdża tyle mil do ciebie.
- Rose, wytłumacz mi jedną rzecz.
- Jaką nie kumaty facecie?
- Skoro mnie kocha, to, dlaczego nie chce ze mną być?
- Wyobraź sobie, że jest na odwrót. Ona ma męża, i dzieci. Kochacie się... Chciałbyś spieprzyć czyjeś małżeństwo?- Zapytała poirytowana- Doprawdy myślałam, że jesteś bardziej kumaty.
- Trzeba jej szukać.
- Doprawdy, ubiera się, bo zaraz cię wywalę na ten dwór w piżamie- warknęła, po czym podeszła do okna.
- Świetnie wszystko jest moją winą- syknąłem.
- Michael, Angie pomaga mi przejść ten ciężki okres mego życia. Może przeżyję. Teraz wiem, ze życie jest piękne. Dzięki niej.. Nie chce jej stracić- powiedziała załamanym głosem, a po jej policzkach pociekły łzy.
- Ja też.
- Jeśli jej coś się stanie zabije się.
- Nie mów tak, ja to zrobię...
Szybko się ubrałem. W czarne dżinsy, adidasy, oraz czarną kluzę z kapturem, by nikt mnie nie poznał.
- Chodź- wyszliśmy na korytarz wpadając na Elizabeth.
- Gdzie Angie.
- Nie wiem... Zaginęła- odparłem.
- Jak to, przecież miałeś z nią być.
- No wiem, ale..
- Mike my ci o tym nie wspominaliśmy, ale gdy ciebie ostatnio nie było... Angie.. Ona próbowała się zabić- rzuciła niepewnie Rose. Wstrzymałem oddech.
- Musimy sie rozdzielić, przeszukać każdy zakamarek.
- Nie znamy Berlina.
- No wiem, ale nie zostawię jej. Liz razem z Tiff oddzwońcie szpitale, Mac niech próbuje się do niej dodzwonić, a ja i Rose idziemy jej szukać.
- A ja?- Na korytarzu pojawił się Wayne.
- Pojeździj po mieście może ją spotkasz, my przeszukamy park i inne typu rzeczy.
- Okej
***
Szukaliśmy już Angie 7 godzinę. Nigdzie jej nie było. Ani w mieście, ani w parku, a w szpitalach też nie.. Nikogo nie znaleziono. Usiadłem na ławce w parku, po czym schowałem twarz w dłoniach.
- Mike, co jest- rose dotknęła moje ramienia.
- To moja wina.
- Nie prawda.
-, Po co przeczysz, sama mówiłaś, że to moja wina- rzuciłem.
- Ale teraz wiem, ze się myliłam. Ty naprawdę ją kochasz.
-  Gdy odnajdziemy Angie wszystko jej wytłumaczę, i wniosę sprawę o rozwód. Nie pozwolę jej odejść.
- Mam nadzieję, że sie jej też oświadczysz, chce być na waszym ślubie- zaśmiałem się.- Albo chciałabym być matką chrzestną.
- Jeśli kiedyś będzie taka możliwość, to mi pasuje.
- Chodźmy stąd ludzie cię rozpoznają..
Wstałem i razem z Rose skierowaliśmy się w stronę samochodu, gdy się zatrzymałem. Jak mogłem o tym prędzej nie pomyśleć?
- Mike, co jest?
- Ludzie.
- No zaraz cię rozpoznają.
- No właśnie, pokażę im zdjęcie Angie może ją rozpoznają- odparłem, a Rose popatrzyła na mnie jak na świra.
- Ta a jutro w każdej gazecie będzie nagłówek " Michael Jackson pytał ludzi, czy nie widzieli niejakiej Angie. Czy to kolejna kochanka Jacksona?
- Trudno- wyciągnąłem portfel i podałem jej jedno zdjęcie.
- Masz jej dwa zdjęcia  w portfelu?- Zapytała z uśmiechem.
- Nie uśmiechaj się głupio tylko do roboty..
****

Nie. Nie przykro mi? Skądś kojarzę tą twarz? Nie, nie widziałem/ nie widziałam jej wczoraj. Takie odpowiedzi padały z ust prawie każdego przechodnia. Byłem załamany minął prawie cały dzień, od kiedy ostatni raz widziałem Angie. Co jeśli już nigdy jej nie zobaczę?
Nie chciałem dać tego po sobie poznać, ale bałem się coraz bardziej. Traciłem nadzieję, z minuty na minutę. Iskierka nadziei gasła, oddaliłem się trochę od Rose, i popatrzyłem w niebo.
" Boże czy będzie mi jeszcze dane ją spotkać? Będę mógł usłyszeć ten głos, śmiech. Widzieć te oczy, uśmiech...
Czy będę mógł kiedyś wziąć ją w ramiona pocałować i powiedzieć, "kocham cię i nigdy mnie nie opuszczaj. Jesteś tylko moja. Na wieki' Dam mi tą szansę. Proszę"
Zobaczyłem starszą panią z pieskiem. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale coś kazało mi do niej podejść. Wiedziałem, że jeśli znów usłyszę.
" Nie przykro mi." Załamię się. Nie podniosę się, jednak wolałem zaryzykować.
- Przepraszam Panią- starsza kobieta spojrzała na mnie i chyba mnie nie rozpoznała, bo patrzyła na mnie z przestrachem.
- Stało się coś?
- Czy widziała Pani tę dziewczynę?- Zapytałem drżącym głosem, podając jej zdjęcie.
- tak wczoraj.
Boże dzięki ci.
- Gdzie?
- Karetka ją zabierała, z pod jednego z hoteli. Podobno jakiś pijany kretyn ją przejechał.,
" Matko Boska. Okej tego to się nie spodziewałem"
- dziękuje Pani. Dziękuje.
- To twoja dziewczyna.
- Na razie nie, ale chciałbym by nią była.
- To dam ci radę. Powiedz wszystko otwarcie, niczego nie ukrywaj. Powiedz to, co leży ci na serduszku, a i nie zapominaj o róży.
Zaśmiałem się, po czym rzuciłam.
- Wie Pani, spod jakiego hotelu.. Gdzie był ten wypadek?
- Karetka przyjechała po nią, wczoraj o 20: 20, i to było hotelu... " Adlon".
- dziękuje, dziękuje. Do widzenia.
- Do widzenia- krzyknęła z uśmiechem.
- Idziemy- złapałem Rose za rękę.
- Dokąd?
- Podobno, wczoraj koło naszego hotelu, jakiś pijany kierowca potrącił Angie- zakryła dłonią usta.- Przeszukamy szpitale.
- Ale Liz i mama.
- Angie nie wzięła ze sobą dokumentów, ona nigdy ich lubi brać ze sobą, a potem tak się dzieje, czekaj- wyjąłem telefon. Włączyłem go, i wyszukiwałem, numeru do Liz, gdy doszła wiadomość, że mam jedno nieodebrane połączenie. Zamarłem słysząc głos Angie.
-- Michael naprawdę nie chciałam tego powiedzieć, jestem idiotką, świnią, debilką.. Kocham cię wariacie. Jesteś dla mnie cenniejszy niż całe moje życie. Nie zapominaj. Proszę nie znienadzidź mnie. Proszę....- Mówiąc to szlochała, chciała coś dodać, lecz wtedy usłyszałem jakieś piski, po czym jakiś trzask i połączenie zostało przerwane. Do oczu napłynęły mi łzy. Rose widząc, w jakim jestem stanie wzięła mi telefon i wybrała numer do Liz. Powiedziała jej o wszystkim i o tym, ze jedziemy do szpitali, pokazać zdjęcie, czy może nigdzie nie widziano, Angie. Po czym oddała mi telefon i spytała spokojnym głosem.
- dasz radę prowadzić.
- dam.
***
- Cholera jasna to już 6 szpital!
- Mike nie denerwuj się.
- Jak mam sie do cholery nie denerwować...
- Przepraszam- odwróciliśmy się i zobaczyliśmy jakaś pielęgniarkę.
- Ta pani była tutaj, ale została przeniesiona, mieliśmy zamało miejsc.
- Co z nią.
- Nie wiem, oto adres- podała nam kartkę z adresem i wróciła do szpitala.
- jedziemy- wsiedliśmy do samochodu. Starałem się udawać, ze wszystko było w porządku, ale to była brednia. Co chwila naciskałem pedał gazu by przyśpieszyć.
- Michael zaraz nas wsadzą za kraty, albo spowodujesz wypadek...- Nie reagowałem, patrzyłem na drogę- Mówię do ciebie, ona potrzebuję cię przy sobie nie za kratkami lub w trumnie- zwolniłem.- Wszystko sie ułoży.
Nie odpowiedziałem. Przestałem wierzyć w te bajeczki, dopiero, gdy sie okaże, że Angie nic nie grozi, to przyznam jej rację.

Dojechaliśmy do szpitala, zaparkowałem samochód, po czym z Rose podbiegliśmy do rejestracji.
- Dzień dobry.
- Czy została tutaj przywieziona ta dziewczyna- podałem jej zdjęcie Angie.
- Tak..
- Muszę sie z nią zobaczyć.
- Pan Michael.
- tak.
- Mówiła o panu- uśmiech wpełzł na moje usta.
- Co z nią.
- Lekarze ciągle badają, proszę za mną..
- Mogę iść do niej,
- No dobrze, ale zawołam lekarza..
- sala nr 28- pokiwałem głową.

Gdy znaleźliśmy tą salę popatrzyłem przez szybę. Miała zamknięte oczy, a na ustach miała maskę tlenową.
- Idź do niej, zadzwonię do mamy i je uspokoję- pokiwałem głową, po czym weszłam do środka. Usiadłem obok niej na krzesełku i wziąłem jej dłoń, po czym ją delikatnie pocałowałem.
- Już dobrze.. Jestem przy tobie.. Nic ci nie grozi- pogłaskałem kciukiem jej dłoń. Angie pomrugała oczami, po czym odwróciła głowę i na mnie spojrzała. Chciała ściągnąć maskę, lecz jej nie pozwoliłem- Musisz ją mieć.
- Jesteś.
- Jestem.
- Myślałam, ze mnie nienawidzisz.
- Nie jest tak łatwo się mnie pozbyć- zaśmiałem się. Angie uśmiechnęła się krzywo.
- Nie mam zamiaru.
- Kocham cię ty wredna..
- wredna...
- myszko- Angie zarumieniła się.
- Mój miś.
- Tylko twój...
- Nie do końca- odwróciła głową, lecz widziałem łzę, która spływała po jej policzku.
- Już nie długo.
- Co?
- Teraz mam kilka spraw, ale po powrocie, wnoszę pozew o rozwód.
- Ale co z Riley i Benem?
- Jakoś im to wytłumaczę... Nadal chcesz wyjechać?
- Nom.. Tam jest moja kuzynka, do tego Natalie przedstawi nam swojego faceta.
- Ale będziesz się odzywać.
- No raczej, a co myślałeś- zaśmiała się. Lecz nagle pobladała.
- Angie myszko, co się dzieje..
Zrobiła się strasznie blada, a uścisk jej dłoni znikł. 
- Angie..
Jej klata nie unosiła, się, a jej usta zrobiły się sine. Nie czekałem dłużej, zerwałem się z miejsca i wybiegłem na korytarz.
- O szukałem pana- rzucił lekarz.,
- Panie doktorze, ona nie oddycha.
- Co- wszedł do sali, przyłożył dwa palce do jej szyi.
- Cholera..
- Co jej jest?
- Proszę wyjdź- zostałem wyproszony na korytarz, podbiegłą do mnie Rose.
- co jest?
- Ona.. Ona nie oddycha.. 
- Co?
- Rozmawialiśmy, gdy nagle pobladła i przestala oddychać..- Przestałem mówić, bo zobaczyłem lekarza, podbiegłem do niego- Co z nią.
- Doszło do krwotoku wewnętrznego, musimy ją operować.
- Ale przeżyje.
- Panie Jackson, każda operacja wiąże się z ryzykiem. Nie mogę obiecać, że wszystko będzie dobrze..To będzie skomplikowana operacja.. Przepraszam musze iść.

Z sali wywieźli Angie podbiegłem do niej, po czym wyszeptałem.
- Czekam tu na ciebie. Masz żyć! Kocham cię Angie- pocałowałem ją w usta, po czym pielęgniarki ją zabrały.
****
Nie wiem ile trwała operacja, ale zaczęło mi odwalać. Wszyscy czekaliśmy na wieści o stanie zdrowia Angie. W końcu zobaczyłem lekarza, zerwałem się i do niego podbiegłem. Najgorsze było to, że jego twarz nie wyrażała, żadnych uczuć.
- Co z nią?

Lekarz popatrzył na mnie, po czym odparł...
Ciąg dalszy nastąpi...


"Jeżeli ktoś nie kocha cię tak jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że nie kocha cię on z całego serca i ponad siły"



Szczerze jakbym miał ją oceniać dałbnym 2/10.
Jest fatalna, do tego dziwna, jest pełno błędów, ale nienajlepiej się dziś czuje. 
Zdrowie a raczej jego brak znów daje o sobie znać.
No dobra nie znaudzam i pozdrawiam. Mike