sobota, 21 lutego 2015

Don't Walk Away 3

Postanowiłem , że te notki specialne będą pod nazwą Don't Walk Away. Jak będziecie chciały to wtedy bym zrobił, że raz by pojawiała sie nowa z Liberian Girl a raz z tego. Dziś notka o Rose i o Michaelu, gdyż mam notkę na Liberian Girl , ale jest strasznie krótka i chciałbym ją dopracować, no chyba, że chciałybyście, to wrzucę jutro, wieczorem.


Teraz zapraszam.

Czułam ciepło bijące od jego osoby. Nie chciałam się od niego odrywać. Czułam sie tak bezpiecznie, tak dobrze. Taka kochana. To była jak chwila spokoju od codzienności. Smutnej codzienności. Zrozumiałam jedno, pomimo iż go nie znam mogę mu ufać i mogę na nim polegać. Owszem nie zaufam mu od razu, ale jeśli będzie chciał otworzę sie trochę. Nagle poczułam jak Michael palcami drapie mnie po plecach od razu odskoczyłam. Przechodziły mi wtedy dziwne dreszcze i zaczynałam się chichrać. Michael chyba pomyślał, że zrobić coś nie tak, bo posmutniał jeszcze bardziej.
- Mam łaskotki- spojrzał na mnie- to znaczy, już od dziecka tak miałam, że jak ktoś mnie tak drapie po plecach, to tak dziwnie się czuje- odparłam, na co zachichotał- Nie smutaj się. No już, bo oberwiesz- uśmiechnął się raczej kwaśno.
- Nie potrzebnie zawracam ci głowę- wyszeptał i spuścił głowę.
 Obróciłam się na pięcie i poszłam przed siebie, po chwili usłyszałam jego krzyk za moimi plecami, a po chwili odwrócił mnie w swoją stronę.
- Rose.
- Czego?!
- Ja..
- Chcę wracać do domu- mruknęłam.
- Nie..
- Słucham?
- Nie pojedziesz- powiedział stanowczo.
- A co będziesz mnie tu przetrzymywał siłą?- Zaśmiałam się z drwiną- Mam gdzieś, co myślisz.
- Przecież było tak miło.
- Było czas przeszły- znów zaczęłam iść.
- Wiem, że wszystko spieprzyłem i- zaczął, lecz postanowiłam mu przerwać.
- Po jaką cholerę mnie ratowałeś?!- Naskoczyłam na niego.- Chciałeś udawać jakiegoś bohatera? Proszę udało ci się Rose żyje, dzięki tobie. Mogę iść do gazet i powiedzieć, Michael Jackson uratował głupią dziewczynę- warknęłam, a po jego policzku spłynęła łza. Chciałam coś dodać, ale przyciągnął mnie do siebie. Na początku się szarpałam, a po chwili uspokoiłam- Puść mnie.
- Nie.
- Jackson, bo zaraz pożałujesz, że się urodziłeś- spojrzałam na niego z zaszklonymi oczami on też miał zaszklone.
- Trudno, zaryzykuje, dla takiej dziewczyny jak ty się opłaca.
- Takiej walniętej.
- Postrzelonej, w dobrym tego słowa znaczeniu- zaśmialiśmy się przez łzy.- Mądrej, inteligentnej, pomocnej, lojalnej i czułej.
- Nie wiesz, jaka jestem- spuściłam wzrok.
- Ale chce wiedzieć. Proszę cię zostań tutaj.- Podniósł mój podbródek i teraz znów patrzyłam w te piękne oczy.
- Naprawdę tego chcesz?- Spytałam speszona.

- Chcę, a teraz wracajmy- przytulił mnie i pocałował w policzek. Objął mnie ramieniem i razem podeszliśmy do golfowego samochodu. Jechaliśmy w ciszy, po czym podjechaliśmy pod piękny dom. Przed którym gościł wielki zegar słoneczny oraz napis Neverland.
Czułam się jak w bajce, a raczej jak mała dziewczynka prowadzona przez tatę, przez Disneyland. Nie Disneyland nie sięga Neverlandowi do pięt. 
- Rose- spojrzałam na uśmiechniętego Michaela.
- Tak?
- Co taka zamyślona jesteś?- Założył mi za ucho jedno pasmo włosów, które wyrwało się z kucyka. 
- Bo nadal do mnie nie dociera, że to dzieje się na prawdę, to wszystko. To takie magiczne!- Wykrzyknęłam.
- Michael tu jesteś- podeszła do niego jakaś wysoka blondynka. Pocałowała go w usta a potem spojrzała na mnie krzywo.- A ty to, kto.
- Rose Adams- wyszeptałam nieśmiało.
- Oh.. A Michael jest ci jeszcze do czegoś potrzebny- jak usłyszałam jak się o nim zwraca ciśnienie mi się podniosło.- Bo chciałabym go porwać. Mam pewne plany, co do niego.
- A Michael jest przepraszam rzeczą?- No i się stało. Oh z temperamentem Rose Adams się nie zadziera. Palnęłam za nim ugryzłam się w język.- Traktujesz go jak jakąś pieprzoną zabawkę.
- Nie wtrącaj się- mruknęła.
- Bo co?- Założyłam ręce na klatce piersiowej. 
- Ty wiesz, z kim rozmawiasz?- Spojrzała na mnie wściekle.
- Z szanowną panią, Brooke Shields- oświadczyłam.
- No właśnie.
- Dla mnie jesteś tylko zwykłą aktoreczką- palnęłam-, która traktuje innych jak zabawki.
- Michael każ jej odejść.
- A co ty jesteś jego panią, że mu rozkazujesz?- Syknęłam. Spojrzałam na Michaela, stał z boku i uważnie słuchał tego, co mówiłam.
Miałam nadzieję, że coś jej odpowie, lecz on milczał.- Nie wiem, jakim prawem tak go traktujesz, i dlaczego się nie odzywa, ale ja ci nie pozwolę, na takie traktowanie. Masz go przeprosić, no, na co czekasz- spojrzałam na nią jak na kosmitkę, Michael uśmiechał się pod nosem.
- Rose przestań.
- Nie chcesz, żeby traktowała cię jak nic.
- Jestem przyzwyczajony..
- No właśnie! Za dużo im pozwalasz. Nie jesteś zabawką ani szmatką do wycierania podłogi. Jesteś człowiekiem, który ma uczucia, który kocha i który chce być kochany. Który rozumie innych i chce by inni rozumieli go. Chcesz by ludzie cię pokochali i akceptowali takim, jakim jesteś.- Mówiąc to zauważyłam łzy w jego oczach.
- Nie widzisz, że nie odpowiada?- Zaśmiała się Brooke. Szczerze chciałam dać jej w mordę, ale jakoś się powstrzymałam.
- Bo ma zamydlone oczy, tobą. Może kiedyś zmądrzeje. - Popatrzyłam na niego z wyrzutem. Jak on mógł jej pozwolić na takie traktowanie.- Teraz was zostawiam..- Już otwierał usta, gdy rzuciłam- dziękuje za gościnę, ale jak sam widzisz, twoja pani, kazała ci sie mnie pozbyć się, a ty wolisz siedzieć cicho. Zawiodłam się na tobie- spojrzałam na niego z smutkiem- A tobie- spojrzałam na Brooke- też życzę takiego rzeczowego traktowania. Naprawdę zasługujecie na siebie- odwróciłam sie na pięcie.
- Rose to nie tak.
- a jak?! Jak możesz jej pozwolić na takie traktowanie?!- Założyłam ręce na piersiach. Miałam gdzieś, że stoi i słucha- Jakby kazała wskoczyć ci w ogień to byś skoczył?
- Nie- odparł, co ją zdziwiło.
- No właśnie, przemyśl to, a teraz życzę udanej nocy, bo zapewne tylko o to chodzi.
- Michael każ jej iść- zapiszczała tupiąc nogą.
- Nie- powiedział.
- Co?
- NIE! To nie ona pójdzie tylko ty. Rose ma rację, całe życie pozwalałem innym na takie traktowanie. Jestem ci potrzebny tylko do jednego. Odzywasz się tylko raz na jakiś czas. Dlatego proszę cię, żebyś opuściła Neverland- uśmiechnęłam się do niego.
- Niby, co?
- Dobrze słyszałaś.
- Nigdzie nie pójdę.
- Mam zawołać ochronę?- Spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Ochrona nie będzie potrzebna, jak złapie ją za te kudły to pożałuje- spojrzałam na nią wkurzona. Syknęła coś pod nosem, odwróciła się na pięcie i poszła do swojego samochodu.
- Dzięki, otworzyłaś mi oczy.
- Załamujesz mnie. Naprawdę nie wierze, że jej na to pozwalałeś.
- Kochałem i nadal kocham Brooke.
- I naprawdę nie bolało cie to, że odzywa się raz na jakiś czas, tylko po to, bo na ciebie ochotę. Nadal nie wierze, że dzwoniła tylko jak miała ochotę na szybki numerek. To nie do pomyślenia- potrzasnęłam głową.
- Naprawdę byś ją wygoniła?
- No raczej- prysnełam.
- Chodźmy- z uśmiechami weszliśmy do środka. Jeśli myślałam, że " podwórko" jest magiczne, to dopiero, jaki cudowne było wnętrze. - Rose to jak zostaniesz?
- Jako twój osobisty bodyguard- zaśmialiśmy się.
- Tak i z innego powodu- speszył się nieco. Po chwili zjawiliśmy się w kuchni, gdzie krzątała się kobieta ok. 40 letnia.
- Rosario- kobieta spojrzała na nas.- Poznaj Rose, od teraz pomieszka tu trochę.
- Co?- Spojrzałam na niego zdezorientowana.- Czemu ja nic o tym nie wiem.
- Już wiesz.
Rosario widząc nas wybuchła śmiechem, i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Bardzo mi miło- podeszła do mnie i mnie przytuliła. Po jej akcencie rozpoznałam, ze nie jest amerykanką.
- Przepraszam bardzo, ale. Ale pani nie jest amerykanką prawda? W sensie rodowitą.
- Nie jestem pół polką pół amerykanką.
- Ja też!- Wykrzyknęłam z entuzjazmem.
- Wreście będę miała, z kim pogadać, bo panna Shields się nie nadaje- słysząc to zaśmiałam się szczerze.
- Widzisz dla nas obojgu dobrze wyjdzie twój pobyt tutaj.
- Po prostu chcesz mnie tu przetrzymać- mruknęłam siadając na krześle.
- a musze?
- Na razie nie- on słysząc to zaśmiał się.
- Zaraz podam obiad. Mam nadzieję, że ty też Rose zjesz.
- Z miłą chęcią, ale nie dużo.
- Nie jadek?- Pokiwałam głową- Dobraliście się- spojrzała na Michaela i trzepnęła go szmatką po palcach, gdy dobierał sie do ciasteczek. Widząc ten widok wybuchłam śmiechem.- Gdybyś tak chętnie jadał obiady.
- To nie byłbym sobą- całą trójeczką, wybuchliśmy śmiechem, wtedy Rosario spojrzała na mnie i kontynuowała:- A gdzie się urodziłaś?
- W Gary, ale moja mama pochodzi z Polski i mieszkałam tam 5 lat.
- A gdzie?- Spytała z ogromnym uśmiechem.
- Krakowie- rzuciłam.
- Oh Kraków to piękne miasto- westchnęła.
- Czy tylko ja nic nie wiem o Polsce.
- To najwyższa pora trochę sie pouczyć na jej temat.
- To może my z Rose udamy sie do biblioteki, a ty nas zawołasz?- Spojrzał na nią błagalnie. 
- Za 10 minut was widzę- on słysząc to złapał mnie za rękę, podkradł cała miseczkę ciasteczek i pociągnął mnie za sobą. 
- Musiałeś?- Pokiwał głową i wepchnął mi jedno ciastko do ust.- Czekolada.
- Moja ulubiona, ach.
- Gdzie się podziały ciasteczka- koło nas zjawiła się Rosa. Michael schował miseczkę za plecami, a ciastko, które zaczynał jeść wepchnął do ust. Chciało mi sie z niego śmiać się, lecz musiałam się powstrzymać.- Michael?- Uniosła jedna brew do góry a po chwili pogilgotała Michaela.- Oh znalazły się, nie ładnie podjadać.
- jakbyś mi dawała t bym nie musiał- wyszeptał dokańczając ciastko.
- z pełną buzią się nie gada- potarmosiła jego nos.
- ty mnie zmuszasz do tego.
- Słyszałaś to Rose. To ja ci kazałam brać te ciasteczka? Po prostu ręce opadają- chichotałam pod nosem, Michael też. A Rosa, ach szkoda gadać.
- To my idziemy do biblioteki- pociągnęłam go za rękaw. Weszliśmy do przepięknej biblioteki a mi wyrwało się głośne westchnienie. 
Piękne obrazy, do tego pełno książek. Wciągnęłam powietrze i mimowolnie się uśmiechnęłam. Kochałam zapach książek. Podeszłam do jednego regału i opuszkiem przejechałam po okładkach. Michael stał z boku i uważnie mi się przyglądał.
- Chyba już stąd nie wyjdę- wyszeptałam i spojrzałam na niego.- Ile tu książek. Dlaczego masz aż tyle książek?
-  Bo po prostu kocham je. A ty?
- Ach, książki to całe moje życie. Moi rodzice też kochali książki, pamiętam, że też zrobiliśmy sobie taką mini bibliotekę. Potem siadaliśmy i siedzieliśmy w niej do wieczora. Kochałam przeróżne historie. Od baśni po kryminały, to pozwala słuchaczowi przenieść sie chociażby na chwilę do innego świata.
- Zgodzę sie w stu procentach- podszedł do mnie.- Gdy byłem dzieckiem też kochałem czytać i zostało mi to do dziś. Gdy miałem chyba 12 lat obiecałem sobie, że kiedyś jak będę miał dom to wybuduje w nim bibliotekę- odparł.
- Dotrzymałeś danego sobie słowa. Tutaj przesiadujesz całe dnie?
- zależy. Jak jest pochmurno i nie muszę zjawić się sie w studiu to tak- usiadł na kanapie. Ja też usiadłam i odkryłam, jaka ona jest miękka.
- A gdzie masz wenę?
- Raz tutaj, czasem jak lecę samolotem, gdy bawię się z dziećmi. Czasem zdarza się też, że zamykam oczy i nagle bierze mnie oświecenie i alive derci sen, do póki nie przeleję tego na taśmę lub na papier, będzie mnie to męczyć.
- Miałam tak samo. Kiedyś, jako mała dziewczynka pisałam piosenki potem zaczęłam pisać, krótkie opowiadania- usiadłam przyciągając do siebie nogi.
- O czym.
- Raczej, o kim. To zależy. Kiedyś pisałam opowiadanie o mnie. Że jestem pewną tancerką, i nagle idę na casting do jakiegoś teledysku. A potem ten casting kończył się gorącym romansem- on słysząc to zachichotał- ci bohaterowi brali ślub, potem mieli dzieci, a potem patrzyli jak one dorastają.
- To cudowne, przeczytasz mi je kiedyś.
- Chciałbyś- prysknełam.
- No, dlaczego?
- Przeczytam pod warunkiem, że ty mi pokażesz swoje dzieła- pokręcił głowa- no to widzisz.
- nie lubię nikomu ich pokazywać.
- ja też.
- oh no, ale jedną.
- dwie- rzuciłam, na co westchnął i rzucił " okey". 
- Michael, Rose chodźcie tu- usłyszeliśmy głos Rosario.
- wrócimy do naszej rozmowy wieczorem- pokiwam głową i wstałam- to znaczy, że zostaniesz?
- co ci tak zależy
- eee- zaczął się mieszać.- Rosa już idziemy.
- Nie mam do ciebie sił- odparłam a on pokazał mi język. -Co to miało znaczyć?
- Ze cie lubię- wyszczerzył się. Walnęłam go w ramie- a to, za co.
- Lubię cię.
Popatrzył na mnie z litością i w jednej chwili złapał mnie w pasie, i przerzucił sobie przez ramie. Nie miałam sił by się drzeć, więc mówiłam w kółko " puścisz mnie do jasnej cholery?"
- Płyta ci sie zacięła czy jak?- Zapytał i postawił mnie na równe nogi.
- tak- rzuciłam krótko i popatrzyłam na trzy osobniczki.
- Mama, Janet Toya- podrapał się po głowie-, co wy tu.,
- Byliśmy umówieni a ty się nie zjawiłeś, i nie odbierasz, to postanowiłyśmy do ciebie przyjechać- Michael wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz. Wyjrzałam mu przez ramie i zobaczyłam 20 nieodebranych.
- Przepraszam, nie słyszałem.
- Trudno, nie będziemy sie gniewać o ile przedstawisz, nam tą oto piękną panią- mruknęła jego mama.
- Mamo, Janet i Toy'u poznajcie moja znajomą Rose- spojrzały na mnie a ja szeroko się uśmiechnęłam i rzuciłam:
- hej.
Michael to słysząc wybuchnął śmiechem.
- To znaczy dzień dobry przepraszam- speszyłam się. Mama Michaela oraz jego siostry zaśmiały się, z resztą Michael też. Złapał się za brzuch i osunął po podłodze śmiejąc się jak popaprany.- Jeszcze raz przepraszam.
- Oh Rose nic się nie stało. Zabawna jesteś- odparła i popatrzyła z litością na swojego syna. Ja ledwo, co powstrzymywałam śmiech, po chwili jednak nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać.- Opanuj się.
- Okej- jakoś wstał i podparł się o szafkę, niestety nie na długo, wywalił się razem z szafką.
- Co tu- w przedpokoju zjawiła się gosposia.- Naćpałeś się czy jak?
 Może i to nie było zabawne, ale słysząc to z ust 40 letniej kobiety, stojącej z ścierką  nad turlającym się po podłodze Michaelem Jacksonem wydawało się mega śmieszne.
- Dobrze, to ja państwu nie przeszkadzam- odparłam wymijając go.
- A ja, co?
- Idź do Zoo, tam są twoi krewniacy.
- Ej nie bądź złośliwa.
- Ja? Złośliwa? Ja mówię fakty- zaśmiał się i wstał.
- zapraszam do  jadalni obiad podano- mruknęła Rosa. Udaliśmy sie do jadalni. Usiadłam koło Michaela, na przeciw Janet. On oczywiście cały czas śmiał się pod nosem.
- Ogarnij się- mruknęła Janet. Po chwili ( długieeeeej chwili uspokoił się) i zaczął normalnie jeść.
- Długo się znacie?
- nie- rzucił Mike.
- Oh, a Rose będzie tutaj częściej?- Spytała z nadzieją Janet.
- Dlaczego?- Zapytał.
- Bo chciałabym się z nią zakolegować- mruknęła wesoło Janet.
- Na razie będzie tu mieszkać.
- Ee poprawię cię na razie musi tu mieszkać, gdyż nie chcesz mnie wypuścić- poprawiłam go.
- No wiesz, co? Nie chcę być sam. Przy tobie to, chociaż odnajduję, bratnią duszę. Jesteś moim krewniakiem.
- Nie jestem małpą.
- jesteś kapucynką.
- No i weź ty go zrozum- Mama Michaela i Janet zaśmiały się a Toya, pokręciła głową.
- jutro przyjeżdżają dzieciaki hymn?- Zagadnęła p. Katherine.
- tak i już nie mogę się doczekać.- Odparł. Zerknęłam na niego z ukosa, uśmiechał się łagodnie a gdy zorientował sie, że od dłuższej chwili patrzę się na niego spojrzał na mnie mrugając powiekami, wyglądając cholernie uroczo.
- Co mi się tak przyglądasz?- Szepnął.
- Nadal do mnie nie dociera, że istnieją jeszcze faceci, którzy przejmują się innymi, że nie myślą tylko i wyłącznie o sobie- wysypałam- Na mojej drodze cały czas stawał jakiś palant, zapatrzony w siebie niczym w obrazek, a tu nagle przez przypadek na mojej drodze staje osobnik, za którego miliardy ludzi dałoby się zabić. To jest niezwykłe- on słysząc to zarumienił się i spuścił głowę. Musiałam przyznać jedno cholernie słodki był, gdy się miotał. Udawał takiego silnego, lecz w środku był małym słodkim chłopczykiem- Nie dziwię, że miliony ludzi cię kocha, zasługujesz, na miłość i na kogoś, kto cię szczerze pokocha- mama Michaela słysząc to miała łzy w oczach, Janet uśmiechała się, Toya, z resztą też a Michael przyglądał mi się uważnie.
- Jesteś cudowna- wyszeptał w końcu.- Cieszę się, że cię spotkałem.
- To ja cieszę się, że spotkałam ciebie... A teraz zostawiam państwa i idę, pomóc Rosario- uśmiechałam się, wstałam i poszłam do kuchni. Rosa trzepnęła mnie szmatką, za to, że chciałam pomóc, ale po kilku minutach marudzenia, zgodziła się. Gdy było posprzątane, wyszłam na taras, i odetchnęłam świeżym powietrzem. Z jednej strony cieszyłam się, że napotkałam go na swojej drodze, ale z drugiej żałowałam. Znam go jeden dzień, a już przywiązałam się do niego. Trzeba pamiętać jedno, jak raz spotka się prawdziwego Michaela Jacksona, to ten z plakatów nie wystarcza. On jest niczym narkotyk. Po, mimo iż go dobrze nie znałam, czułam się tak bezpiecznie, i tak dobrze, wiedziałam, że z czasem będę chciałaby uczestniczył w moim życiu. W pewnym momencie poczułam ciepłą dłoń na ramieniu, odwróciłam się i zobaczyłam panią Katherine.
- Czyż Neverland nie jest cudny?- Zagadnęła.
- On jest niezwykły tak samo jak jego właściciel.
- Wiesz, Rose poznałam wiele dziewczyn, z którymi mój syn, albo się przyjaźnił albo spotykał, ale jeszcze żadna nie sprawiła, że mój syn, co chwila się śmiał, by wreście się otworzył. Nigdy tego nie widziałam. Albo jak uśmiechnął się do ciebie zawstydzony. Dawno nie widziałam Michaela takiego.- Rzuciła siadając na drewnianej ławce, na której leżał biały przytulny koc,- usiądź ze mną proszę. Nieśmiało usiadłam koło niej wtedy kontynuowała-, Gdy Michael zaczął dorastać, zamknął się w sobie.
- Dlaczego?
- W największym stopniu przez ojca, Joseph, zmienił się po urodzeniu dzieci. Prędzej był czułym, opiekuńczym oraz romantycznym facetem. 
- Ale nie rozumiem- spojrzałam na nią zdziwiona.
- Gdy Michael zaczął przechodzić, okres dorastania, to złapał go okropny trądzik, przez co nie chciał wychodzić, na dwór, unikał wszystkich a lustra w szczególności. Do tego Joseph mówił mu okropne rzeczy. Pamiętam dokładnie dzień, w którym Michael przyprowadził do naszego domu dziewczynę o pięknych czarnych włosach, i o niebieskich oczach. Od razu stracił dla niej głowę. Byli naprawdę szczęśliwi, chcieli nawet wsiąść ślub. Jednak okazało się, że Alice, bo tak się zwała dowiedziała się, że ma raka piersi. Musiała mieć operację, to była jedyna możliwość by przeżyła. Michael każdego dnia mówił jej jak bardzo ją kocha  nie zostawi z tego powodu, jednak ona była załamana. Trzy dni po operacji, połknęła dużo tabletek nasennych i podcięła sobie żyły. Nie dało jej się uratować. Michael popadł w depresję, też miał myśli samobójcze, gdy przyszła pora pogrzebu powiedział mi, że już nigdy się nie zakocha, że Alice wzięła jego całe serce ze sobą. I tak się stało, przez bardzo długie lata, był zamknięty w sobie. Spotykał się to z Tatum O'Neal, Brooke, i z Tatianą. Ona strasznie przypominała Alice, jednak Michael nie oddał się jej do końca, i skończyło się na czystej przyjaźni. Nigdy nie uśmiechał się szczerze no chyba, że na widok dzieci. Bardzo zamknął się w sobie i nie chciał pokazać, swojej prawdziwej twarzy...- Urwała.
- Przykro mi- wyszeptałam.
- Do dzisiaj- spojrzałam na nią zdziwiona.- Gdy patrzę teraz na niego przypominam sobie, jaki był z Ally. Dzięki tobie, znów wrócił ten dawny Michael. Dlatego chce ci podziękować.
- Ale nie ma, za co.
- Jest, mój syn znów się uśmiecha, a to jest cudowne- miała łzy w oczach ja też- Gdyby nie ty, Rose, obiecaj mi, że nigdy go nie zranisz.
- Nie mam zamiaru- mój głos po mału się załamywał.
- Dzięki tobie odzyskał radość życia.
- Proszę Pani, ale Michael zna mnie jeden dzień. Jestem przypadkową dziewczyną.
- Ale niezwykłą- dodała. Spuściłam głowę, a po moim policzku spłynęła samotna łza.- Widać, że wiele przeszłaś, i dogadujesz się z nim świetnie. Mam nadzieję, że nie stracisz nim kontaktu.
- Ale ja nawet nie wiem, kim dla siebie jesteśmy- bawiłam się rękawem mojego swetra. - Nie pasuje do jego światu. Pani Katherine słysząc to bardzo posmutniała.
- Zrobisz jak będziesz chciała.
- Mogę pani obiecać, że nie skrzywdzę go. tego jestem pewna- słysząc to znów się uśmiechnęła.
- Wierzę ci Rose... Wierzę



,, Jestem taki sam jak inni – kiedy się skaleczę krwawię..." ~ Michael Jackson.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Notka specialna cd...

Nie które osoby prosiły no to pisze ciąg dalszy tej notki specialnej. Nie zanudzam i zapraszam do czytania.


Wjechaliśmy na teren przepięknej posiadłości. W pierwszej chwili myślałam, że mam zwidy. " To się nie dzieje na prawdę".
- ty..Ty tu mieszkasz?- Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
- No. A podoba ci się?- Spytał cwaniacko uśmiechając się.
- Tu jest obłędnie- wyznałam, na co zachichotał.
- To miejsce budzi dziecko w każdym- usłyszałam. Spojrzałam na niego. Widząc, że się na niego patrzę spojrzał i spojrzał na mnie uśmiechając się jeszcze szerzej. Odwróciłam głowę, a uśmiech, jaki miałam znikł w jednej chwili. 
- Powiedziałem coś nie tak?- Spytał i zatrzymał się.
- Nie- rzuciłam krótko. 
- To, dlaczego posmutniałaś?
- Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Gdy.. Moi prawdziwi rodzice nie żyją- wyszeptałam, a po moim policzku spłynęła łza.- Wychowywałam się u cioci. Wiele dla mnie zrobiła.
- Przykro mi- szepnął i zamilkł.
- Sam to wszystko zrobiłeś?- Zmieniłam temat, na co od razu się ożywił. 
- Przy małej pomocy.
- I, że ty tu mieszkasz- wyznałam, na co wybuchnął śmiechem.
- mieszkam, żyję, śpię i jem. No i dobrze się bawię.
- Nie ma to jak wesołe miasteczko na podwórku, boże widzisz to- wysiadłam z samochodu, a słodki chichot wyrwał się Michaelowi- Jak często się tu bawisz?
- Za każdym razem, kiedy jestem w domu- odparł i dotrzymując mi kroku, szedł.
- Zrobiłeś to tylko dla siebie.
- dla siebie i dla dzieci- powiedział, na co zatrzymałam się. Widząc moją minę zaczął-, Co trzy tygodnie zapraszam tu chore dzieci. Nie uleczalnie chore.
- to cudowne- szepnęłam. Naprawdę to, co robił mnie zaskoczyło. Mile zaskoczyło- A jakie fundacje zapraszasz.
- Oh, ,,Make a Wish” , ,, Dream Street” ,  ,, Starlight”. Jest tu wiele dzieci. Przychodzą też zdrowe, ale strasznie kocham patrzeć jak te chore dzieci, chociaż na chwile mogą być w świecie magii. Rozumiesz. Biegają wokoło, śmieją się a ja płacze z radości- wyszeptał gestykulując. 
- To niesamowite, co robisz! Nie każdy chciałby tak pomagać.
- Dziękuje. Kocham pomagać. Wiesz chcę by wreście mogły zacząć żyć. Chciałabyś może zwiedzić moja krainę czy może wejść do domu?
- zwiedzić- wyrwało mi się, na co zachichotał- To naprawdę budzi dziecko w każdej osobie.
- Mówiłem!- Zaśmiał się. Wsiedliśmy go golfowego samochodu, wtedy on ruszył. Po kilku minutach, ( chyba 10 czy jakoś tak) byliśmy w tym cudownym wesołym miasteczku.
- Oh!- Zakryłam usta dłonią.- Tu jest tak magicznie. Czy to Wipeout?!- Krzyknęłam. Michael miał niezły ubaw. Pokiwał głowa a ja krzyknęłam głośne " WOW".- Rozwalasz mój system.
- Cieszę się, że poprawiłem ci humor. 
- Wiesz, ja też się cieszę. Gdybym skoczyła wiele by mnie onimeło.
- Oh jutro czekają cię dalsze atrakcje- wyznał tajemniczko.
- Dlaczego?
- jutro przyjeżdżają dzieciaki- widać było, że cieszył się na tą myśl.
- To ja mam być do jutra?
- Możesz zostać ile zechcesz- spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok i podziwiałam atrakcje. Takie jak : Morski Smok, Kole młyńskim, Bummer Cars.
- tu jest tak pięknie. Przejedziemy się kolejką?- Spytałam z nadzieją.
- Możemy wypróbować, wszystkiego po trochu, co?
- TAK! To miejsce przypomina mi Nibylandię.
- Bo to jest Nibylandia- spojrzałam na niego z ukosa i mimo wolnie się uśmiechnęłam. 
- Tego jest tyle, że w jeden dzień nie zdarzę zwiedzić wszystkiego- mruknęłam smutno.
- No to zostań- nie wiem, czemu, ale czułam w jego głosie jakby błagał mnie o pozostanie.
- Pomyślę nad tym- wysieliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę kino-teatru.
- Jakbyś miał jeszcze sale gier to bym...
- to byś?
- wycałowała cię, od stup po głowę- zaśmiałam się. On też. Z resztą on cały czas się śmiał.
- No to możesz mnie wycałować, bo mam salę gier- słysząc to spojrzałam na niego jak na kosmitę. Pokręciłam zdruzgotana głową. Ten facet ma tu wszystko. Weszliśmy do pięknej sali kinowej. Rozglądałam się dokoła i porywałam trochę popcornu ( za jego pozwoleniem). Potem usiedliśmy na scenie, i zaczął.
- Opowiedz coś o sobie.
- Czuje się jakbym miała wywiad- on słysząc to znów szczerze się zaśmiał. Ile on będzie miał zmarszczek.- Nazywam się Rose Marie Megan Adams. Urodziłam się w Gary w Stanie Indiana. Mam 25 lat. Jako nastolatka uczyłam się grać na pianinie, oraz chodziłam do szkoły tanecznej i plastycznej. Jestem wolontariuszką. Em.. Mam cudownych dziadków i wujostwo, a moi rodzice byli najcudowniejszymi rodzicami na świecie. Mój brat James, też był cudowny. Miałam faceta, który zdradził mnie z moją przyrodzona siostrą. No i co mam ci jeszcze powiedzieć.
- Oh, nie wiedziałem, że urodziłaś się w Gary.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- To z miłą chęcią się dowiem...
- Nie jestem gotowa by, komu kolwiek o tym mówić- spuściłam głowę.
- Ale jak będziesz chciała to mi możesz wszystko powiedzieć- wtrącił.
- Wiem- uśmiechnęłam się łagodnie.- Dziękuje.
- Za co?
- Za powstrzymanie mnie od zrobienia głupstwa.
- Służę pomocą. To może... Idziemy na Bummer cars, co?- Zaproponował.
- Okej- zerwałam się z miejsca.

Po chwili śmialiśmy się, obijając się o siebie samochodzikami. Bawiłam się jak dziecko. A mogę nawet powiedzieć, że tak dobrze to się jeszcze nie bawiłam. Następnie poszliśmy na Diabelski młyn. To była dobra decyzja, bo mogłam zobaczyć całą krainę. Naprawdę ona zapierała dech w piersiach.
- Dlaczego wszyscy faceci nie mogą być tacy jak ty?
- Nie wiem- wzruszył ramionami. Wyraźnie posmutniał.
- Michael, co ci?
- Nie nic- spuścił głowę. Gdy byliśmy na ziemi, i młyn się zatrzymał wysiadł i poszedł. O co mu chodzi. Poszłam za nim, trochę bałam się, że się zgubie, ale raz się żyję. Najwyżej umrę w tej bajkowej krainie. Michael usiadł na ławce i schował twarz w dłonie. Usiadłam obok i dotknęłam jego ramienia.
- Widzę, że coś cię gryzie.
- Nie nic.. Tylko. Mam dość tych plotek. Rozumiesz, o wybielaniu się. O tym myślałem, gdy znalazłem eis na tej polanie. Myślałem, nad tym, co im takiego zrobiłem. Gdy nagle zobaczyłem ciebie. Jak się wahasz. I coś wewnątrz, kazało mi podejść. Mówiło " podejdź nie pożałujesz"- wyszeptał a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Nie przejmuj się. Te plotki to brednie. Przecież widać, na twojej skórze przebarwienia, i nie trzeba być lekarzem, żeby się skapnąć- oświadczyłam. Popatrzył na mnie i wtulił się we mnie. Z jednej strony poczułam eis tak dziwnie, ale  z drugiej... Pogłaskałam go po tych jego loczkach.
- Przepraszam- wstał i wytarł mokre policzki. Podeszłam do niego i po prostu się wtuliłam. On wtulił twarz w moje włosy.
- Nie przepraszaj...









Hej mam pytanko. Chcecie bym to dalej kontynuował? Bo nie wiem i to zależy tylko i wyłącznie od was.

sobota, 14 lutego 2015

4. I Love You, Liberian Girl + notka specialna

Hejka dziś cudowny dzień zakochanych. Życzę wam miłego udanego dnia zakochanych. Nie wiem czy szukacie swojej drugiej połówki, czy może ją znaleźliście, ale życzę wam wszystkiego co najlepsze. Nawet nie wiecie, jak bardzo sie cieszę i jakiego kopa mi daja wasze komentarze. Więc udanego dnia życzę.
P.S Skoro dziś dzień zakochanych to pod notką pt " Liberian Girl" jest także notka specialna. Pozdrawiam. Mickey




Wstęp do czwartej części:
Po rozmowie z Lisą, całą noc przepłakałam. Jednak około 1 usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach. Przymknęłam powieki i nasłuchwiałam. Po chwili drzwi z mojej sypialnie się otworzyły. Usłyszałam cichy chichot, zaś następnie ktoś do mnie podszedł i usiadł, na skraju łóżka.
- Oh Angie, co ja bym bez ciebie zrobił- to był Michael. Serce mi krwawiło, gdy słyszałam jego głos. Ręką dotknął mojego policzka, i pogłaskał, go. Byłam ciekawa, co zrobi dalej. Nachylił sie i pocałował mnie w czoło, potem zaś wstał i skierował sie chyba w stronę drzwi nie wiem, gdzie, bo mam zamknięte oczy.- Ty jedyna mnie rozumiesz.- Dodał i zamknął drzwi, a ja otworzyłam oczy. Bałam się jak to teraz będzie. Będziemy mieszkać, pod jednym dachem, a ja nawet nie będę mogła się do niego uśmiechnąć. Miałam nie płakać, a to robię. Muszę raz na zawsze sie zmienić, dla mojego dobra... Dla jego dobra.

Rozdział 4
 Nie musze mówić, że całą noc nie spałam, tylko płakałam i rozmyślałam nad tym jak teraz będzie wyglądać, moje życie. Odkryłam kołdrę, i spuściłam nogi z łóżka. I po prostu siedziałam, najchętniej zostałam bym w pokoju, ale ja tu pracowałam a nie sie obijałam. Wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam czarne rurki, białą koszulę i szary sweterek. Z ubraniami poszłam do łazienki, Przemyłam twarz, by zimna, woda wreście, mnie orzeźwiła. Ściągnęłam, piżamę i się ubrałam. Poczesałam moje długie brązowe włosy, które od nie dawna same zaczęły sie falować, i postanowiłam mieć rozpuszczone. Nałożyłam delikatny makijaż, by nie było widać, jaką bladą mam cerę. No i musiałam jakoś ukryć, te cienie  pod oczami. Wyglądałam jak upiór. Nałożyłam srebrny wisiorek, i gotowa. Po cichu otworzyłam drzwi, i zeszłam na dół, gdzie było jak makiem zasiał. Weszłam do kuchni i zobaczyłam zapłakaną Tiff.
- Tiff, wszystko w porządku?- Spytałam ręką dotykając jej dłoni.
- Nic nie jest okej, Angie moja mała córka, jest nie uleczalnie chora. I umrze- wybuchła, płaczem. Przytuliłam ja do siebie, i wyszeptałam.
- Ciśśśś. Wszystko będzie okej zobaczysz- starałam się podnieść ja na duchu.
- Dziękuje Angie na tobie da się polegać- wyszeptała.
- Na tobie, też, już nie płacz, twoja córeczka by tego nie chciała- wysłałam jej szczery uśmiech.
- Masz rację, muszę wziąć się w garść...A Angie?
- Tak?
- Nie wspominaj nic Michaelowi okej?- Poprosiła.
- Okej, na mnie możesz liczyć- przytuliła mnie do siebie i rzuciła.
- Dziękuje.
- Dzień dobry- w kuchni pojawił się sie Michael, uśmiechając się szeroko. Ubrany w czerwoną piżamę. Tiffani posłała mu ładny uśmiech, a ja odwróciłam głowę.- Ależ ja sie dziś wyspałem się. Pierwszy raz od...Od dawna- rzucił radośnie- Hej Angie- pocałował mnie w policzek a mnie zatkało. Tiff wysłała mi oczko i wróciła do przygotowania śniadania.- Ślicznie wyglądasz, idealnie, na urodziny.
- Urodziny czyje?- Spytałam wesoło.
- Mój bratanek Taj, syn Tito- oświadczył siadając na krzesełku.
- Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Z tym, że jedziesz tam z nami.
- To nie jest najlepszy pomysł- wyszeptałam.
- Dlaczego? Chcę, abyś poznała moich bliskich, z resztą Riley nie da ci żyć- zaśmiał się sie opierając o rękę.
- A Lisa?
- Z samego rana pojechała do swojej przyjaciółki. Podobno ma depresję, i musi jej pomóc- powiedział, smutno.
- To już wiem, czemu wyspałeś się. Nie ma to jak sie rozwalić na całe łóżko- uśmiech sam cisnął mi sie na usta i co ja poradzę. Michael wybuchł śmiechem i pokiwał głową.
- Angie!- W kuchni pojawił się sie Wayne.
- Tak?
- Jakiś telefon do ciebie- podał mi telefon. Rzuciłam nieśmiałe:
- Halo.
- Ty dziwko gdzieś ty jest!?- To był Danny.
- Nie twój interes-mruknełam.
- Masz godzinę by wrócić, do domu, bo inaczej- zagroził.
-, bo inaczej co?!- Wykrzyknęłam przez łzy.
- Pożałujesz- usłyszałam dźwięk przerwanego połączenia. Starałam się by się nie rozpłakać, lecz i tak to nic nie dało.
- Angie- poczułam dłoń Michaela na policzku.
- Muszę cos załatwić. Raz na zawsze- odparłam. Postanowiłam się z nim spotkać.
- Angie nigdzie nie idziesz.
- Michael... Muszę. On coś zrobi mamie- nie wytrzymałam. Michael bez słowa do mnie podszedł i pogłaskał po głowie, przytulając mnie do siebie.
- Chodź, na taras- wyszeptał mi do ucha.
- A śniadanie?- Spytała Tiff.
- Zaraz wrócimy- odparł. Poszliśmy razem na taras. Posadził mnie sobie na kolana.
- Opowiedz mi, co sie stało- dodał.
- Danny... On nie jest jak każdy ojczym. Gdy miałam 8 lat, umarł mój tato Michael Castello, został brutalnie zamordowany. Mama, popadła w depresję. Wyprowadziliśmy się z Nowego Jorku, gdzie mieszkaliśmy, i przeprowadziliśmy tutaj, do Los Angeles. Myślałam, że będzie lepiej, ale było jeszcze gorzej, całe dnie płakała, nie chciała jeść, i nic ją nie obchodziło. W tamtym okresie opiekował się mną mój brat Daryl, niestety po 18 roku, życia znikł, i nikt go nie widział do dzisiaj. Miałam wtedy 14 lat. I stało sie coś, czego bym się nigdy nie spodziewała  z dnia na dzień oznajmiła, że sie zakochała i chce mnie z kimś zapoznać. Zgodziłam, się, nie wiedziałam, że przez to moje życie zmieni się w piekło. Następnego dnia urządziła kolację. Nazywał się Danny, był bardzo przystojny, ale traktowałam go jak znajomego. Mama, znów się uśmiechała i wróciła so świata show-biznesu, a mnie zostawiła z nim. Na początku, było wszystko okej- wierzchołkiem dłoni wytarłam łzę.
- Jak nie chcesz to nie mów.
- Na początku był miły, miał tą samą pasje, co ja, taniec, muzykę i plastykę. Po kilku miesiącach, wzięli ślub. Wtedy to się zaczęło. Gdy mama wychodziła wyzywał mnie i upokarzał, przy swoich kumplach, skończył z pracą a mnie chciał zrobić, jako kurę domową. Nie udało mu to sie, bo chodziłam do szkoły, więc wyżywał się nade mną. W szkole próbowałam ukryć siniaki, niestety pewnego dnia, moja nauczycielka, zauważyła dużego siniaka na brzuchy i na plecach, oraz wezwała mamę. Ona nie mogła w to uwierzyć, po szkole, wróciłyśmy do domu, bałam się sie, co dalej, lecz mama zapewniła mnie, że wszystko będzie okej. Późnym wieczorem wrócił ja byłam u siebie, ale słyszałam jak sie kłócą, w pewnym momencie, on wszedł do pokoju, i szarpiąc mnie za włosy, rzucił na ścianę- przerwałam nabierając do płuc powietrza- Mama, przerażona mówiła, że wezwie pogotowie, lecz wtedy on ją pobił. Zaczęła się go bać, a gdy chciała iść, na policję, pobił ja do tego stopnia, że trafiła do szpitala, a ja musiałam zostać z nim sam na sam. Wiedziałam, że mi nie odpuści. Ale nie spodziewałam się sie, że on zrobi mi takie coś.. Wszedł do mojego pokoju i rzucił się na mnie...Chciałam mu się wyrwać, ale nie udało mi się....Walnął mnie z całej siły, i wtedy straciłam przytomność. Obudziłam sie przywiązana do łóżka i...- Przyłożył mi palec do ust.
- Nic nie mów chodź- przytulił mnie a ja po prostu wybuchłam płaczem.- Czułam się okropnie, nienawidziłam swojego ciała, pewnego dnia spacerując po polanie usłyszałam, odgłos pociągu i odkryłam, że poblisku są tory.. Nie chciałam wtedy żyć. Nie myślałam, stanęłam na nich i czekałam na pociąg...
- To byłaś ty?- Spytał załamany.
- Pokiwałam głowę, gdyby nie ty zapewne nie było by mnie- wyszeptałam. Tak to prawda, w 1983 chciałam żeby mnie pociąg przejechał. Lecz wtedy pojawił się Michael.
- Wiedziałem, że skądś Cię znam- oświadczył- Przez te wszystkie lata szukałem Cię, ale zaszyłaś się i... A teraz znów mogę cię zobaczyć- przytulił mnie.- Ale dlaczego miałaś wtedy inne nazwisko?
- Mama postanowiłabym miała jego nazwisko, jednak po mojej 18 musiałam zmienić, na moje panieńskie nazwisko. Brzydziłam sie nim, jego imieniem i nazwiskiem- odparłam. W roku '83, poznaliśmy sie z Michaelem, chciał mi pomóc, lecz mu na to nie pozwoliłam. Na ten tydzień zabrał mnie do siebie, potem uciekłam, zostawiając tylko list, z podziękowaniami.- Przepraszam, że uciekłam.
- Angie tak strasznie się o ciebie bałem. Myślałem, że oszaleje- wyznał.
- Jesteś zły?- Spytałam przez łzy. Spojrzał mi w oczy, i pokręcił przecząco głową.
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego uciekłaś.
- Nie chciałam niczyjej litości...
- Nie robiłem tego z litości- wtrącił.
- Wtedy tak myślałam.
- Gdzie mieszkałaś?- Spytał, wycierając pojedynczą łzę, z swojego policzka.
- U Annie. Ona wiedziała o wszystkim, mama do dziś nie wie, że on mnie... Nic nie wie, wie tylko o biciu.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona nadal z nim jest.
- Niestety tak.
- Przez ten cały czas musiałaś mieszkać, z tym bydlakiem pod jednym dachem?- Warknął- Niech ja go tylko spotkam.
- Nienawidzisz mnie?
- Co? Nie, jesteś dla mnie bardzo ważna, wiedziałem, że skądś Cie kojarzę. Ale za cholerę nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd, a teraz znów jesteś. Jedyna osoba, która mnie rozumiała- szepnął- Nigdy już nie uciekaj.
- Nie ucieknę, zapewne jak Lisa, sie o tym dowie się, będzie kazała mi sie trzymać, z daleka od małej, a ja naprawdę chce dla niej dobrze. Bardzo sie z nią zżyłam się.
- Nic nie powie, bo nic się nie dowie. To tylko i wyłącznie nasz sekret- powiedział i pocałował mnie w policzek.- Wracajmy, bo Tiff, nas zabije.
- Ta..Michael?
- Tak?
- Nie nic- wstałam i weszłam z nim razem do kuchni. I Co teraz, przecież, nie powiem mu o mojej rozmowie z Lisą, znów sie pokłócą i to tylko i wyłącznie przeze mnie.
Gdy weszliśmy do jadalni Riley, była cala brudna, z Nutelli, a Ben kończył bułkę, będąc cały ubrudzony.
- Dzieci, czy wy potraficie, zjeść, i sie nie wybrudzić?- Spytała Tiff- Litości.
Zaśmialiśmy się, wtedy Tiff, nas zobaczyła. Wiedziałam, że mogę polegać, na Tiff, ale nie mogłam jej wyznać, prawdy. Michaelowi też nie powiedziałam całej prawdy. O mnie i o Leonie.- Wreście przyszliście, Jedzie, bo za nim dojedziecie, to minie godzina... Michael boże za nie długo macie wyjeżdżać, a ty paradujesz w piżamie?
- Ciesz sie, że nie w bokserkach- mruknął, wesoło.
- Lisa, by mnie zabiła wzrokiem, gdyby to widziała- odparła- Angie kotku mogę cie na chwilę?
- Pewnie, jedz i sie nie ubrudź- powiedziałam do Michaela.
- Postaram się a jak cos to ty mnie nakarmisz, i wytrzesz, dobrze?
- Pomyśle- razem z Tiffani poszłam do kuchni.- Co się stało?
- Wiem, ze za tydzień Michael dał ci dzień wolnego..
- No tak, ale, o co chodzi?- Spytałam opierając sie o szafkę.
- Chciałam bym o ile to nie problem byś pogadała z moja córką. Nie potrafię do niej dotrzeć, a ja chcę by wykorzystała ten okres, a nie straciła radość życia.
- A na co ona jest tak właściwie chora?
- Ma AIDS- wyznała siadając koło mnie na krześle.- A ostatnio zauważyłam jakieś blizny na jej przed ramieniu.
- Pogadam ja...
- Kto jest nie uleczalnie chory- w kuchni pojawił się sie Michael.
- Jesteś za bardzo ciekawski- brukneła Tiff.
- Przepraszam, ale kto ma AIDS?
- Moja córka, Rose.
- I nic mi nie powiedziałaś? Pomógł bym-powiedział i ucichł.
- Za dużo mi pomogłeś, nie mogę cały czas Cię o cos prosić.
- Tiff...
- Michael nie. Nie ma dla niej ratunku- szepnęła, do oczu napłynęły jej łzy.
- Zadzwoń do niej i niech jutro pojawi się sie w Neverlandzie.
- Po co?
- Jak nie mogę wam pomóc, to chcę by, chociaż się trochę pośmiała i korzystała z życia.
- Mike ja...- Zaczęła.
- Koniec kropka, Angie zjedz coś proszę.
- Nie jestem głodna przepraszam- szepnęłam. Bez słowa do mnie podszedł i przytulił mnie.- Ale na urodzinach coś zjesz?
- Pomyślę...
- Za dużo myślisz- wykrztusił.
- Oj tam oj tam... A ile Rose ma lat?
- 15- odparła.
- Pogadam z nią możesz być spokojna- dotknęłam jej dłoni, i uśmiechnęłam się.
- Od kiedy tu jesteś jest jakaś taka dobra aura- wyszeptała, na co się zaśmiałam.
- Nie tylko prze zemnie- katem oka wskazałam na Michaela.
- No fakt.
                                                                   ***
Siedzieliśmy w samochodzie, Michael rzecz jasna prowadził.
- Jesteś pewien, że jestem tam mile widziana?- Spytałam, gdy zaparkował samochód.
- Jestem pewien.
Całą czwórką poszliśmy do ogromnej wili. Michael zapukał, a wtedy w drzwiach pojawiła się jakaś kobieta.
- Delores miło Cie widzieć- przywitał się.
- Michael, ciebie też, a ty to?
- Moja znajoma, Angie.
- Miło Cię poznać- wysłała mi szeroki uśmiech- Gapa ze mnie wchodźcie.
Weszliśmy do środka, wtedy dodała - A gdzie Lisa?
- U swojej przyjaciółki.
- Ach, Cześć dzieciaki- przywitała się z Riley, stojąca u mego boku i Benem będących na rękach ojca.
- Cześć ciociu to Angie, uwielbiam ja- wykrzyknęła mała przytulając się do mnie.
- O.. To cudownie, wejdzie proszę do ogrodu tam dzieje się całe przyjęcie- poleciła. Weszliśmy do pięknego ogrodu, który zapiera dech w piersiach. Michael cały czas gadał z tą Deleres, Riley z Benem a ja milczałam. W pewnym momencie podbiegł do nas mały chłopiec około 8 roku życia.
- Wujek- rzucił mu sie na ręce.
- Cześć Taj, jak ma się mój 8 letni chłopiec- chciało mi śmiać, trafiłam, ja to mam farta.
- Fajnie, to są cudowne urodziny.
- O a popatrz, co my tu dla ciebie mamy- podał najpierw prezent  od siebie i Lisy. Jak sie okazało był to zestaw do budowy statku.
- Ale fajnie- wykrzyknął uradowany. No to trafiłam.
- O Taj poznaj Angie- krzyknęła Riley. Chłopiec spojrzał na mnie z uśmiechem, i rzucił:
- Miło panią poznać.
- Angie jestem- zaśmiałam się a potem za pleców wyciągnęłam prezent dla malca. Kupiłam go dziś, ale totalnie nie wiedziałam, ze wpadnę na ten sam pomysł, co Mike. Rozpakował go i zobaczył zestaw do budowy samolotu. Michael widząc to wybuchł śmiechem i rzucił:
- Czytamy sobie w myślach.
- Chyba tak, podoba się Ci się?
- Bardzo- powiedział podbiegł do mnie i przytulił- Dziękuje.
- Proszę i wszystkiego najlepszego.


Michael zapoznał mnie z wszystkimi, Najbardziej polubiłam Janet i Panią Katherine. Były najmilsze, no może i były trochę ciekawskie, no, ale widoczno takie już są. Zabawa się rozkręcała, i niektórzy byli pijani. Ja nie miałam zamiaru pić, więc razem z Riley poszłam do dzieciaków, na koc. Gdy w pewnym momencie usłyszałam:
- Angie uśmiech- jak sie okazało to był Michael z aparatem.


- Pięknie- wykrzyknął uradowany.
- Usuń je- rozkazałam.
- Ani mi się śni.
- No to w takim razie oberwiesz- zerwałam się z miejsca i podbiegłam za nim. Był za szybki, i nie miałam z nim szans.
- Okej daje Ci fory- wykrzyknął i zatrzymał się tuż przede mną, przez co zderzyliśmy się, i ja na nim opadłam na ziemię. Wybuchając śmiechem- To było nie rozważne.
- A żebyś wiedział- zaczęłam go gilgotać, śmiał się w niebo głosy, a ja razem z nim.
- Przepraszam- wyszeptał w końcu.
- Grzeczny chłopiec, a teraz daj aparat.
- Dlaczego?
- Nie pytaj się tylko go daj. To rozkaż-podniosłam się. On leżał a ja na nim siedziałam, co sobie ludzie pomyślą. 
Usiadł i podał mi aparat, a ja wykorzystałam okazję i strzeliłam mu fotkę:



- Na pamiątkę- powiedziałam uradowana.
- W takim razie twoje też jest na pamiątkę- pogłaskał mnie po policzku, a ja łagodnie się uśmiecham, po czym speszona spuściłam głowę.
- Chodź do gości- dodał.
- Tak wracajmy......

                                                                       **
Dziś w nocy, budziłam się dwa razy, z powodu koszmaru, Mike, wiernie przy mnie czuwał. Uspokajał i głaskał po włosach, wiedziałam, że muszę to skończyć. Obiecałam Lisie, ona wraca za dwa dni. Nie chciałam by przeze mnie miał kłopoty. Otworzyłam oczy, i zobaczyłam, że Michael leży wtulony w mój brzuch i śpi. Chciałam wydostać się z tego uścisku, ale zapewne pomyślał, że jestem poduszką, i przyciągnął mnie jeszcze mocniej. Po 2 próbach dałam sobie spokój, i przyglądałam się Michaelowi. Tak słodko spał, łagodny uśmiech, goszczący na jego ustach, był magiczny. Chciałam go trochę podrażnić, wzięłam, więc jeden z jego loczków, położyłam go na nosie. Od razu się skrzywił, i próbował jakoś się go pozbyć. Miałam niezły ubaw z tego, więc, wzięłam loczek, i przejechałam po jego policzku i nosie. W końcu moje wyczyny udaremnił łapiąc moją dłoń.
- Cholera- zaklnełam. Tak, więc leżałam tak do 8, wtedy zaczął się wiercić. Pomrugał oczami, i spojrzał na mnie, po czym odsunął się tak, że spadł z łóżka.
- Mike!
Położyłam się na skos, i spojrzałam na mojego przyjaciela, który masował zbolały od upadku tyłek. Widząc to nie potrafiłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
- Ha ha ha.. Długo tak spałem?- Wstał i usiadł na łóżku i pocałował mnie w policzek, poprawiając opadający mi na twarz kosmyk włosów. Ten drobny gest sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko.
- 5 godzinek...
- Przepraszam, nie kontroluje się przez sen.- Podrapał się po głowie.
- zauważyłam. Idziemy na śniadanie.
- Ta.. Pewnie.
- Śmiesznie wyglądałeś z loczkiem na twarzy.
- Nie miałaś z tym nic wspólnego prawda?- Założył ręce, na klatce piersiowej.
- Nie- zachichotałam.
- Niech ja cie złapie- słysząc to zerwałam się z łóżka, i zbiegłam po schodach wpadając do kuchni. Niestety złapał mnie i zaczął łaskotać.
- Zostaw mnie!
- Przeproś.
- Nie.
- to zasłużyłaś na kare- i ponowił tortury.
- Przepraszam- wydusiłam ledwo łapiąc powietrze. Odsunął się ode mnie a ja poprawiłam piżamę i dopiero wtedy dostrzegłam, dziewczynę, która nam się przyglądała z zainteresowaniem.
- Angie- wyciągnełam w jej kierunku dłoń.
- Rose, córka Tiffany- przedstawiła się nieśmiało.
- Miło cię poznać.. Przedstaw się- szturchnełam Michaela.
- Michael.
- Wiem jestem twoją fanką- speszyła się.
- O to fajnie.
- Naprawdę?
- Tak a czemu by miało byc nie fajnie? -Spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na dziewczynę.
- Nie ważne.
- No to, co?.. Tiff gdzie śniadanie- krzyknął Michael.
- W Jadalni.
- Chodz- powiedziałam wesoło- Opowiesz nam o sobie.

Dzisiejsza notka troche dłuższa, z czego sie cieszę. Kolejna za tydzień.
Tak wygląda córka Tiff:



Notka speciala:
Siedziałam nad rzeką, rozmyślając nad moim dotychczasowym życiem. Mój chłopak a dokładniej były, zrobił mi największe świństwo, jakie mógł zrobić. Zdradził mnie. Z moją siostrą. Z moją rodzoną siostrą, do tego w dzień moich urodzin. Czułam, że znów zacznę płakać po, mimo iż prawię tonę łez wypłakałam w nocy. Byliśmy ze sobą 5 lat. Planowałam z nim swoją przyszłość, a on zrobił takie coś. Dziś czułam sie totalnie załamana, i samotna. Po mimo zdrady kochałam tego drania. Chciałam zapomnieć, lecz czy się da? Nie wydaje mi się. Postanowiłam to raz na zawsze skończyć. Wstałam i skierowałam się w stronę polany. Przechodząc przez nią przypominały mi się wszystkie nasze wspólne chwile. Wtedy zobaczyłam mój cel. Most. Czy to było dobre rozwiązanie? Mam dopiero 25 lat, a już myślę o śmierci. Jak zareaguje moja rodzina? Nawet sie z nimi nie pożegnałam, no cóż nigdy nie wiadomo, kiedy coś się wydarzy. Podeszłam do barierki i ostrożnie przez nią przeszłam. Gdy byłam na drugiej stronie, złapałam sie barierki. Co chwila przechylałam się to do przodu to do tyłu. Prawda byłą jedna. Bałam się to skończyć. Wzięłam jeden wielki wdech i już prawie się puszczałam, kiedy usłyszałam.
- Nie skacz- obróciłam sie i rzuciłam.
- To nie twój interes. Spadaj.
- Właśnie, że mój, bo jestem jedynym świadkiem- podszedł do barierki- I Jak będzie trzeba to skocze- popatrzyłam na niego zdziwiona. Włosy miał czarne niczym kruk, ciemne brązowe oczy, w odcieniu ciepłej czekolady, nieśmiały uśmiech błąkający się na przerażonej twarzy.
- Idź stąd, chcę to wszystko skończyć...
- Czy aby na pewno, to, dlaczego tyle się wahałaś? Czy aby na pewno jesteś tego pewna?- Zapytał a ja odwróciłam głowę, i popatrzyłam w dół.
- Jestem tego pewna...
- To przez chłopaka?
- Może, co cię to interesuje?- Syknęłam.                            
- chcesz, skończyć, życie przez jakiegoś tępaka?- Spojrzał na mnie z troską.
- KOCHAŁAM GO!
- On nie jest tego wart. Faceci to świnie.
- Ty nim jesteś- zauważyłam.
- Może i nim jestem, ale wiem jak jest. Owszem dziewczyny też nie są aniołkami, ale nie opłaca się przez jakiegoś debila kończyć życia. One jest takie piękne. Będziesz miała jeszcze jednego i cudowniejszego- dotknął mojej dłoni.- Nie opłaca się, przez żadnego faceta, kończyć życia.
- Ale to tak strasznie boli- wyszeptałam i przymknęłam oczy.
- Domyślam się. Ale.. Spójrz na mnie. Jesteś piękna, do tego taka młoda. Możesz mieć każdego faceta, na zawołanie. Nie chcesz mieć rodziny. Chcesz to zakończyć, przez to, że jakiś chłopak okazał się zwykłym dupkiem- warknął.- Możesz mnie znienawidzić, ale nie pozwolę ci na to.
- Super bohatera nie potrzebuje- syknęłam ukąśliwie.
- Nie jestem żadnym pieprzonym super bohaterem. Po prostu wiem, że byś tego żałowała- spojrzał na mnie. Wiedziałam, że ma rację- Proszę podaj mi rękę- wyciągnął swoją rękę do mnie. Chwilę stałam bez ruchy, jednak po chwili podałam mu dłoń- spokojnie trzymam cię.
Podałam mu drugą dłoń, i wtedy on pomógł mi przejść, a po chwili byłam w jego ramionach. Miałam to gdzieś, że to nie znajomy. Wybuchłam płaczem i wtuliłam sie w niego, a on przytulił mnie do siebie i uspokajał. - Już dobrze.. Mogę wiedzieć, jak sie zwiesz?
- Ro..Rose- wyszeptałam wtulając się w niego.
- Rose spokojnie.. Ciśś. Ja jestem Michael. Spójrz na mnie- zrobiłam to, o co poprosił- On nie był tego wart.
- Wiem.. Ale nie potrafię żyć z myślą.., że on.. On mnie zdradził z moją siostrą. W dzień moich urodzin- zaszlochałam.
- To znaczy, że był zwykłym idiotą, ja jakbym miał taką dziewczynę nosiłbym ją na rękach. Powinien traktować, Cię jak księżniczkę- spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dziękuje, że mnie powstrzymałeś..
- To była jedna z moich najlepszych decyzji- zaśmiałam się - Nawet jakbyś nie chciała to bym Cię z tamtą ściągnął. Nawet jakbyś miała wrzeszczeć, na całe gardło i mnie zwyzywać- pogłaskał mój policzek.- Nie płacz. Dziś święto zakochanych, nie możesz się smucić.... Boże cała drzysz- ściągnął swój czarny płaszcz, i narzucił mi na ramiona. Potem wziął mnie na ręce i gdzieś się udał. Jak się okazało do samochodu. Posadził mnie na siedzeniu dla pasarzera i uklękł przede mną.- Wezmę ci na chwilkę do siebie dobrze.
- Jak chcesz?
- Rose...
- Mi i tak to obojętne. Możesz mnie nawet zgwałcić, a potem zabić- powiedziałam obojętnie. Naprawdę miałam wszystko gdzieś.
- wolałbym umrzeć niż zrobić ci coś takiego- pogłaskał mnie po policzku. Odwróciłam głowę, i starałam się unikać jego wzroku. Zamknął drzwi od mojej strony i przeszedłby usiąść na miejscu kierowcy.- Nie bój się.
- Mówiłam, że wszystko mi jedno.
-Nie mów tak- wyszeptał smutno. Odpalił i ruszył a ja patrzyłam się przez szybę.- Spodoba ci się.
- Może...
- Rose.
- Na pewno- rzuciłam z udawanym entuzjazmem. Zjechał na pobocze i wyłączył silnik.
- Rose, nie chce, byś mówiła tak obojętnie. To jest straszne. Obiecuje ci, że sprawię, że znów będziesz uśmiechała się i cieszyła, życiem.
- Nie obiecuj niemożliwego- wyszeptałam spoglądajac na niego. Odpalił i ruszył. Skrzywdziłam go, chociaż go nie znałam. Czy ja musiałam być, aż taka idiotką? - Przepraszam.
- Nie przepraszaj, a teraz proszę uśmiech- uśmiechnełam się nieśmiało, na co on uśmiechnął się szerzej.
- Gdzie jedziemy?
- Do mojego domu..
- A gdzie on jest?- Spytałam.
- Za chwilę się dowiesz.
- A ta chwila to ile będzie na minuty- on słysząc to wybuchnął śmiechem.
- 10 minut.
Westchnęłam i opadłam na oparcie fotela. Co jeśli mnie wywiezie? Nie wygląda na takiego. Nim się obejrzałam usłyszałam:
- Witam w mojej krainie.
Popatrzyłam do przodu i dostrzegłam...



Przepraszam, za wszystkie błędy. Może kiedyś sie poprawię i przepraszam za te powtórzenia typu " sie" i w ogóle.