Teraz zapraszam.
Czułam
ciepło bijące od jego osoby. Nie chciałam się od niego odrywać. Czułam sie tak
bezpiecznie, tak dobrze. Taka kochana. To była jak chwila spokoju od
codzienności. Smutnej codzienności. Zrozumiałam jedno, pomimo iż go nie znam
mogę mu ufać i mogę na nim polegać. Owszem nie zaufam mu od razu, ale jeśli
będzie chciał otworzę sie trochę. Nagle poczułam jak Michael palcami drapie
mnie po plecach od razu odskoczyłam. Przechodziły mi wtedy dziwne dreszcze i
zaczynałam się chichrać. Michael chyba pomyślał, że zrobić coś nie tak, bo
posmutniał jeszcze bardziej.
- Mam łaskotki- spojrzał na mnie- to znaczy, już od dziecka
tak miałam, że jak ktoś mnie tak drapie po plecach, to tak dziwnie się czuje- odparłam,
na co zachichotał- Nie smutaj się. No już, bo oberwiesz- uśmiechnął się raczej
kwaśno.
- Nie potrzebnie zawracam ci głowę- wyszeptał i spuścił
głowę.
Obróciłam się na pięcie i poszłam przed siebie, po
chwili usłyszałam jego krzyk za moimi plecami, a po chwili odwrócił mnie w
swoją stronę.
- Rose.
- Czego?!
- Ja..
- Chcę wracać do domu- mruknęłam.
- Nie..
- Słucham?
- Nie pojedziesz- powiedział stanowczo.
- A co będziesz mnie tu przetrzymywał siłą?- Zaśmiałam się
z drwiną- Mam gdzieś, co myślisz.
- Przecież było tak miło.
- Było czas przeszły- znów zaczęłam iść.
- Wiem, że wszystko spieprzyłem i- zaczął, lecz postanowiłam
mu przerwać.
- Po jaką cholerę mnie ratowałeś?!- Naskoczyłam na niego.-
Chciałeś udawać jakiegoś bohatera? Proszę udało ci się Rose żyje, dzięki tobie.
Mogę iść do gazet i powiedzieć, Michael Jackson uratował głupią dziewczynę- warknęłam,
a po jego policzku spłynęła łza. Chciałam coś dodać, ale przyciągnął mnie do
siebie. Na początku się szarpałam, a po chwili uspokoiłam- Puść mnie.
- Nie.
- Jackson, bo zaraz pożałujesz, że się urodziłeś-
spojrzałam na niego z zaszklonymi oczami on też miał zaszklone.
- Trudno, zaryzykuje, dla takiej dziewczyny jak ty się
opłaca.
- Takiej walniętej.
- Postrzelonej, w dobrym tego słowa znaczeniu- zaśmialiśmy
się przez łzy.- Mądrej, inteligentnej, pomocnej, lojalnej i czułej.
- Nie wiesz, jaka jestem- spuściłam wzrok.
- Ale chce wiedzieć. Proszę cię zostań tutaj.- Podniósł mój
podbródek i teraz znów patrzyłam w te piękne oczy.
- Naprawdę tego chcesz?- Spytałam speszona.
- Chcę, a teraz wracajmy- przytulił mnie i pocałował w
policzek. Objął mnie ramieniem i razem podeszliśmy do golfowego samochodu.
Jechaliśmy w ciszy, po czym podjechaliśmy pod piękny dom. Przed którym gościł
wielki zegar słoneczny oraz napis Neverland.
Czułam się jak w bajce, a raczej jak mała dziewczynka
prowadzona przez tatę, przez Disneyland. Nie Disneyland nie sięga Neverlandowi
do pięt.
- Rose- spojrzałam na uśmiechniętego Michaela.
- Tak?
- Co taka zamyślona jesteś?- Założył mi za ucho jedno pasmo
włosów, które wyrwało się z kucyka.
- Bo nadal do mnie nie dociera, że to dzieje się na prawdę,
to wszystko. To takie magiczne!- Wykrzyknęłam.
- Michael tu jesteś- podeszła do niego jakaś wysoka
blondynka. Pocałowała go w usta a potem spojrzała na mnie krzywo.- A ty to, kto.
- Rose Adams- wyszeptałam nieśmiało.
- Oh.. A Michael jest ci jeszcze do czegoś potrzebny- jak
usłyszałam jak się o nim zwraca ciśnienie mi się podniosło.- Bo chciałabym go
porwać. Mam pewne plany, co do niego.
- A Michael jest przepraszam rzeczą?- No i się stało. Oh z
temperamentem Rose Adams się nie zadziera. Palnęłam za nim ugryzłam się w
język.- Traktujesz go jak jakąś pieprzoną zabawkę.
- Nie wtrącaj się- mruknęła.
- Bo co?- Założyłam ręce na klatce piersiowej.
- Ty wiesz, z kim rozmawiasz?- Spojrzała na mnie wściekle.
- Z szanowną panią, Brooke Shields- oświadczyłam.
- No właśnie.
- Dla mnie jesteś tylko zwykłą aktoreczką- palnęłam-, która
traktuje innych jak zabawki.
- Michael każ jej odejść.
- A co ty jesteś jego panią, że mu rozkazujesz?- Syknęłam.
Spojrzałam na Michaela, stał z boku i uważnie słuchał tego, co mówiłam.
Miałam nadzieję, że coś jej odpowie, lecz on milczał.- Nie wiem,
jakim prawem tak go traktujesz, i dlaczego się nie odzywa, ale ja ci nie
pozwolę, na takie traktowanie. Masz go przeprosić, no, na co czekasz-
spojrzałam na nią jak na kosmitkę, Michael uśmiechał się pod nosem.
- Rose przestań.
- Nie chcesz, żeby traktowała cię jak nic.
- Jestem przyzwyczajony..
- No właśnie! Za dużo im pozwalasz. Nie jesteś zabawką ani
szmatką do wycierania podłogi. Jesteś człowiekiem, który ma uczucia, który
kocha i który chce być kochany. Który rozumie innych i chce by inni rozumieli
go. Chcesz by ludzie cię pokochali i akceptowali takim, jakim jesteś.- Mówiąc
to zauważyłam łzy w jego oczach.
- Nie widzisz, że nie odpowiada?- Zaśmiała się Brooke.
Szczerze chciałam dać jej w mordę, ale jakoś się powstrzymałam.
- Bo ma zamydlone oczy, tobą. Może kiedyś zmądrzeje. - Popatrzyłam
na niego z wyrzutem. Jak on mógł jej pozwolić na takie traktowanie.- Teraz was
zostawiam..- Już otwierał usta, gdy rzuciłam- dziękuje za gościnę, ale jak sam
widzisz, twoja pani, kazała ci sie mnie pozbyć się, a ty wolisz siedzieć cicho.
Zawiodłam się na tobie- spojrzałam na niego z smutkiem- A tobie- spojrzałam na
Brooke- też życzę takiego rzeczowego traktowania. Naprawdę zasługujecie na
siebie- odwróciłam sie na pięcie.
- Rose to nie tak.
- a jak?! Jak możesz jej pozwolić na takie traktowanie?!- Założyłam
ręce na piersiach. Miałam gdzieś, że stoi i słucha- Jakby kazała wskoczyć ci w
ogień to byś skoczył?
- Nie- odparł, co ją zdziwiło.
- No właśnie, przemyśl to, a teraz życzę udanej nocy, bo
zapewne tylko o to chodzi.
- Michael każ jej iść- zapiszczała tupiąc nogą.
- Nie- powiedział.
- Co?
- NIE! To nie ona pójdzie tylko ty. Rose ma rację, całe
życie pozwalałem innym na takie traktowanie. Jestem ci potrzebny tylko do
jednego. Odzywasz się tylko raz na jakiś czas. Dlatego proszę cię, żebyś
opuściła Neverland- uśmiechnęłam się do niego.
- Niby, co?
- Dobrze słyszałaś.
- Nigdzie nie pójdę.
- Mam zawołać ochronę?- Spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Ochrona nie będzie potrzebna, jak złapie ją za te kudły
to pożałuje- spojrzałam na nią wkurzona. Syknęła coś pod nosem, odwróciła się
na pięcie i poszła do swojego samochodu.
- Dzięki, otworzyłaś mi oczy.
- Załamujesz mnie. Naprawdę nie wierze, że jej na to
pozwalałeś.
- Kochałem i nadal kocham Brooke.
- I naprawdę nie bolało cie to, że odzywa się raz na jakiś
czas, tylko po to, bo na ciebie ochotę. Nadal nie wierze, że dzwoniła tylko jak
miała ochotę na szybki numerek. To nie do pomyślenia- potrzasnęłam głową.
- Naprawdę byś ją wygoniła?
- No raczej- prysnełam.
- Chodźmy- z uśmiechami weszliśmy do środka. Jeśli
myślałam, że " podwórko" jest magiczne, to dopiero, jaki cudowne było
wnętrze. - Rose to jak zostaniesz?
- Jako twój osobisty bodyguard- zaśmialiśmy się.
- Tak i z innego powodu- speszył się nieco. Po chwili
zjawiliśmy się w kuchni, gdzie krzątała się kobieta ok. 40 letnia.
- Rosario- kobieta spojrzała na nas.- Poznaj Rose, od teraz
pomieszka tu trochę.
- Co?- Spojrzałam na niego zdezorientowana.- Czemu ja nic o
tym nie wiem.
- Już wiesz.
Rosario widząc nas wybuchła śmiechem, i uśmiechnęła się do
mnie szeroko.
- Bardzo mi miło- podeszła do mnie i mnie przytuliła. Po
jej akcencie rozpoznałam, ze nie jest amerykanką.
- Przepraszam bardzo, ale. Ale pani nie jest amerykanką
prawda? W sensie rodowitą.
- Nie jestem pół polką pół amerykanką.
- Ja też!- Wykrzyknęłam z entuzjazmem.
- Wreście będę miała, z kim pogadać, bo panna Shields się
nie nadaje- słysząc to zaśmiałam się szczerze.
- Widzisz dla nas obojgu dobrze wyjdzie twój pobyt tutaj.
- Po prostu chcesz mnie tu przetrzymać- mruknęłam siadając
na krześle.
- a musze?
- Na razie nie- on słysząc to zaśmiał się.
- Zaraz podam obiad. Mam nadzieję, że ty też Rose zjesz.
- Z miłą chęcią, ale nie dużo.
- Nie jadek?- Pokiwałam głową- Dobraliście się- spojrzała
na Michaela i trzepnęła go szmatką po palcach, gdy dobierał sie do ciasteczek. Widząc
ten widok wybuchłam śmiechem.- Gdybyś tak chętnie jadał obiady.
- To nie byłbym sobą- całą trójeczką, wybuchliśmy śmiechem,
wtedy Rosario spojrzała na mnie i kontynuowała:- A gdzie się urodziłaś?
- W Gary, ale moja mama pochodzi z Polski i mieszkałam tam
5 lat.
- A gdzie?- Spytała z ogromnym uśmiechem.
- Krakowie- rzuciłam.
- Oh Kraków to piękne miasto- westchnęła.
- Czy tylko ja nic nie wiem o Polsce.
- To najwyższa pora trochę sie pouczyć na jej temat.
- To może my z Rose udamy sie do biblioteki, a ty nas
zawołasz?- Spojrzał na nią błagalnie.
- Za 10 minut was widzę- on słysząc to złapał mnie za rękę,
podkradł cała miseczkę ciasteczek i pociągnął mnie za sobą.
- Musiałeś?- Pokiwał głową i wepchnął mi jedno ciastko do
ust.- Czekolada.
- Moja ulubiona, ach.
- Gdzie się podziały ciasteczka- koło nas zjawiła się Rosa.
Michael schował miseczkę za plecami, a ciastko, które zaczynał jeść wepchnął do
ust. Chciało mi sie z niego śmiać się, lecz musiałam się powstrzymać.-
Michael?- Uniosła jedna brew do góry a po chwili pogilgotała Michaela.- Oh
znalazły się, nie ładnie podjadać.
- jakbyś mi dawała t bym nie musiał- wyszeptał dokańczając
ciastko.
- z pełną buzią się nie gada- potarmosiła jego nos.
- ty mnie zmuszasz do tego.
- Słyszałaś to Rose. To ja ci kazałam brać te ciasteczka?
Po prostu ręce opadają- chichotałam pod nosem, Michael też. A Rosa, ach szkoda
gadać.
- To my idziemy do biblioteki- pociągnęłam go za rękaw.
Weszliśmy do przepięknej biblioteki a mi wyrwało się głośne westchnienie.
Piękne obrazy, do tego pełno książek. Wciągnęłam powietrze
i mimowolnie się uśmiechnęłam. Kochałam zapach książek. Podeszłam do jednego regału
i opuszkiem przejechałam po okładkach. Michael stał z boku i uważnie mi się
przyglądał.
- Chyba już stąd nie wyjdę- wyszeptałam i spojrzałam na
niego.- Ile tu książek. Dlaczego masz aż tyle książek?
- Bo po prostu kocham je. A ty?
- Ach, książki to całe moje życie. Moi rodzice też kochali
książki, pamiętam, że też zrobiliśmy sobie taką mini bibliotekę. Potem
siadaliśmy i siedzieliśmy w niej do wieczora. Kochałam przeróżne historie. Od
baśni po kryminały, to pozwala słuchaczowi przenieść sie chociażby na chwilę do
innego świata.
- Zgodzę sie w stu procentach- podszedł do mnie.- Gdy byłem
dzieckiem też kochałem czytać i zostało mi to do dziś. Gdy miałem chyba 12 lat
obiecałem sobie, że kiedyś jak będę miał dom to wybuduje w nim bibliotekę- odparł.
- Dotrzymałeś danego sobie słowa. Tutaj przesiadujesz całe
dnie?
- zależy. Jak jest pochmurno i nie muszę zjawić się sie w
studiu to tak- usiadł na kanapie. Ja też usiadłam i odkryłam, jaka ona jest miękka.
- A gdzie masz wenę?
- Raz tutaj, czasem jak lecę samolotem, gdy bawię się z dziećmi.
Czasem zdarza się też, że zamykam oczy i nagle bierze mnie oświecenie i alive
derci sen, do póki nie przeleję tego na taśmę lub na papier, będzie mnie to
męczyć.
- Miałam tak samo. Kiedyś, jako mała dziewczynka pisałam
piosenki potem zaczęłam pisać, krótkie opowiadania- usiadłam przyciągając do
siebie nogi.
- O czym.
- Raczej, o kim. To zależy. Kiedyś pisałam opowiadanie o
mnie. Że jestem pewną tancerką, i nagle idę na casting do jakiegoś teledysku. A
potem ten casting kończył się gorącym romansem- on słysząc to zachichotał- ci
bohaterowi brali ślub, potem mieli dzieci, a potem patrzyli jak one dorastają.
- To cudowne, przeczytasz mi je kiedyś.
- Chciałbyś- prysknełam.
- No, dlaczego?
- Przeczytam pod warunkiem, że ty mi pokażesz swoje dzieła-
pokręcił głowa- no to widzisz.
- nie lubię nikomu ich pokazywać.
- ja też.
- oh no, ale jedną.
- dwie- rzuciłam, na co westchnął i rzucił "
okey".
- Michael, Rose chodźcie tu- usłyszeliśmy głos Rosario.
- wrócimy do naszej rozmowy wieczorem- pokiwam głową i
wstałam- to znaczy, że zostaniesz?
- co ci tak zależy
- eee- zaczął się mieszać.- Rosa już idziemy.
- Nie mam do ciebie sił- odparłam a on pokazał mi język.
-Co to miało znaczyć?
- Ze cie lubię- wyszczerzył się. Walnęłam go w ramie- a to,
za co.
- Lubię cię.
Popatrzył na mnie z litością i w jednej chwili złapał mnie
w pasie, i przerzucił sobie przez ramie. Nie miałam sił by się drzeć, więc
mówiłam w kółko " puścisz mnie do jasnej cholery?"
- Płyta ci sie zacięła czy jak?- Zapytał i postawił mnie na
równe nogi.
- tak- rzuciłam krótko i popatrzyłam na trzy osobniczki.
- Mama, Janet Toya- podrapał się po głowie-, co wy tu.,
- Byliśmy umówieni a ty się nie zjawiłeś, i nie odbierasz,
to postanowiłyśmy do ciebie przyjechać- Michael wyciągnął telefon i spojrzał na
wyświetlacz. Wyjrzałam mu przez ramie i zobaczyłam 20 nieodebranych.
- Przepraszam, nie słyszałem.
- Trudno, nie będziemy sie gniewać o ile przedstawisz, nam
tą oto piękną panią- mruknęła jego mama.
- Mamo, Janet i Toy'u poznajcie moja znajomą Rose-
spojrzały na mnie a ja szeroko się uśmiechnęłam i rzuciłam:
- hej.
Michael to słysząc wybuchnął śmiechem.
- To znaczy dzień dobry przepraszam- speszyłam się. Mama
Michaela oraz jego siostry zaśmiały się, z resztą Michael też. Złapał się za
brzuch i osunął po podłodze śmiejąc się jak popaprany.- Jeszcze raz
przepraszam.
- Oh Rose nic się nie stało. Zabawna jesteś- odparła i
popatrzyła z litością na swojego syna. Ja ledwo, co powstrzymywałam śmiech, po
chwili jednak nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać.- Opanuj się.
- Okej- jakoś wstał i podparł się o szafkę, niestety nie na
długo, wywalił się razem z szafką.
- Co tu- w przedpokoju zjawiła się gosposia.- Naćpałeś się
czy jak?
Może i to nie było zabawne, ale słysząc to z ust 40
letniej kobiety, stojącej z ścierką nad turlającym się po podłodze
Michaelem Jacksonem wydawało się mega śmieszne.
- Dobrze, to ja państwu nie przeszkadzam- odparłam wymijając
go.
- A ja, co?
- Idź do Zoo, tam są twoi krewniacy.
- Ej nie bądź złośliwa.
- Ja? Złośliwa? Ja mówię fakty- zaśmiał się i wstał.
- zapraszam do jadalni obiad podano- mruknęła Rosa.
Udaliśmy sie do jadalni. Usiadłam koło Michaela, na przeciw Janet. On
oczywiście cały czas śmiał się pod nosem.
- Ogarnij się- mruknęła Janet. Po chwili ( długieeeeej
chwili uspokoił się) i zaczął normalnie jeść.
- Długo się znacie?
- nie- rzucił Mike.
- Oh, a Rose będzie tutaj częściej?- Spytała z nadzieją Janet.
- Dlaczego?- Zapytał.
- Bo chciałabym się z nią zakolegować- mruknęła wesoło
Janet.
- Na razie będzie tu mieszkać.
- Ee poprawię cię na razie musi tu mieszkać, gdyż nie
chcesz mnie wypuścić- poprawiłam go.
- No wiesz, co? Nie chcę być sam. Przy tobie to, chociaż
odnajduję, bratnią duszę. Jesteś moim krewniakiem.
- Nie jestem małpą.
- jesteś kapucynką.
- No i weź ty go zrozum- Mama Michaela i Janet zaśmiały się
a Toya, pokręciła głową.
- jutro przyjeżdżają dzieciaki hymn?- Zagadnęła p. Katherine.
- tak i już nie mogę się doczekać.- Odparł. Zerknęłam na
niego z ukosa, uśmiechał się łagodnie a gdy zorientował sie, że od dłuższej
chwili patrzę się na niego spojrzał na mnie mrugając powiekami, wyglądając
cholernie uroczo.
- Co mi się tak przyglądasz?- Szepnął.
- Nadal do mnie nie dociera, że istnieją jeszcze faceci,
którzy przejmują się innymi, że nie myślą tylko i wyłącznie o sobie- wysypałam-
Na mojej drodze cały czas stawał jakiś palant, zapatrzony w siebie niczym w
obrazek, a tu nagle przez przypadek na mojej drodze staje osobnik, za którego
miliardy ludzi dałoby się zabić. To jest niezwykłe- on słysząc to zarumienił
się i spuścił głowę. Musiałam przyznać jedno cholernie słodki był, gdy się miotał.
Udawał takiego silnego, lecz w środku był małym słodkim chłopczykiem- Nie
dziwię, że miliony ludzi cię kocha, zasługujesz, na miłość i na kogoś, kto cię
szczerze pokocha- mama Michaela słysząc to miała łzy w oczach, Janet uśmiechała
się, Toya, z resztą też a Michael przyglądał mi się uważnie.
- Jesteś cudowna- wyszeptał w końcu.- Cieszę się, że cię
spotkałem.
- To ja cieszę się, że spotkałam ciebie... A teraz
zostawiam państwa i idę, pomóc Rosario- uśmiechałam się, wstałam i poszłam do
kuchni. Rosa trzepnęła mnie szmatką, za to, że chciałam pomóc, ale po kilku
minutach marudzenia, zgodziła się. Gdy było posprzątane, wyszłam na taras, i odetchnęłam
świeżym powietrzem. Z jednej strony cieszyłam się, że napotkałam go na swojej drodze,
ale z drugiej żałowałam. Znam go jeden dzień, a już przywiązałam się do niego. Trzeba
pamiętać jedno, jak raz spotka się prawdziwego Michaela Jacksona, to ten z
plakatów nie wystarcza. On jest niczym narkotyk. Po, mimo iż go dobrze nie
znałam, czułam się tak bezpiecznie, i tak dobrze, wiedziałam, że z czasem będę chciałaby
uczestniczył w moim życiu. W pewnym momencie poczułam ciepłą dłoń na ramieniu,
odwróciłam się i zobaczyłam panią Katherine.
- Czyż Neverland nie jest cudny?- Zagadnęła.
- On jest niezwykły tak samo jak jego właściciel.
- Wiesz, Rose poznałam wiele dziewczyn, z którymi mój syn,
albo się przyjaźnił albo spotykał, ale jeszcze żadna nie sprawiła, że mój syn,
co chwila się śmiał, by wreście się otworzył. Nigdy tego nie widziałam. Albo
jak uśmiechnął się do ciebie zawstydzony. Dawno nie widziałam Michaela
takiego.- Rzuciła siadając na drewnianej ławce, na której leżał biały przytulny
koc,- usiądź ze mną proszę. Nieśmiało usiadłam koło niej wtedy kontynuowała-,
Gdy Michael zaczął dorastać, zamknął się w sobie.
- Dlaczego?
- W największym stopniu przez ojca, Joseph, zmienił się po
urodzeniu dzieci. Prędzej był czułym, opiekuńczym oraz romantycznym
facetem.
- Ale nie rozumiem- spojrzałam na nią zdziwiona.
- Gdy Michael zaczął przechodzić, okres dorastania, to
złapał go okropny trądzik, przez co nie chciał wychodzić, na dwór, unikał
wszystkich a lustra w szczególności. Do tego Joseph mówił mu okropne rzeczy.
Pamiętam dokładnie dzień, w którym Michael przyprowadził do naszego domu
dziewczynę o pięknych czarnych włosach, i o niebieskich oczach. Od razu stracił
dla niej głowę. Byli naprawdę szczęśliwi, chcieli nawet wsiąść ślub. Jednak
okazało się, że Alice, bo tak się zwała dowiedziała się, że ma raka piersi.
Musiała mieć operację, to była jedyna możliwość by przeżyła. Michael każdego
dnia mówił jej jak bardzo ją kocha nie zostawi z tego powodu, jednak ona
była załamana. Trzy dni po operacji, połknęła dużo tabletek nasennych i podcięła
sobie żyły. Nie dało jej się uratować. Michael popadł w depresję, też miał
myśli samobójcze, gdy przyszła pora pogrzebu powiedział mi, że już nigdy się
nie zakocha, że Alice wzięła jego całe serce ze sobą. I tak się stało, przez
bardzo długie lata, był zamknięty w sobie. Spotykał się to z Tatum O'Neal,
Brooke, i z Tatianą. Ona strasznie przypominała Alice, jednak Michael nie oddał
się jej do końca, i skończyło się na czystej przyjaźni. Nigdy nie uśmiechał się
szczerze no chyba, że na widok dzieci. Bardzo zamknął się w sobie i nie chciał
pokazać, swojej prawdziwej twarzy...- Urwała.
- Przykro mi- wyszeptałam.
- Do dzisiaj- spojrzałam na nią zdziwiona.- Gdy patrzę
teraz na niego przypominam sobie, jaki był z Ally. Dzięki tobie, znów wrócił
ten dawny Michael. Dlatego chce ci podziękować.
- Ale nie ma, za co.
- Jest, mój syn znów się uśmiecha, a to jest cudowne- miała
łzy w oczach ja też- Gdyby nie ty, Rose, obiecaj mi, że nigdy go nie zranisz.
- Nie mam zamiaru- mój głos po mału się załamywał.
- Dzięki tobie odzyskał radość życia.
- Proszę Pani, ale Michael zna mnie jeden dzień. Jestem
przypadkową dziewczyną.
- Ale niezwykłą- dodała. Spuściłam głowę, a po moim
policzku spłynęła samotna łza.- Widać, że wiele przeszłaś, i dogadujesz się z
nim świetnie. Mam nadzieję, że nie stracisz nim kontaktu.
- Ale ja nawet nie wiem, kim dla siebie jesteśmy- bawiłam
się rękawem mojego swetra. - Nie pasuje do jego światu. Pani Katherine słysząc
to bardzo posmutniała.
- Zrobisz jak będziesz chciała.
- Mogę pani obiecać, że nie skrzywdzę go. tego jestem
pewna- słysząc to znów się uśmiechnęła.
- Wierzę ci Rose... Wierzę
,, Jestem taki sam jak inni – kiedy się skaleczę krwawię..." ~ Michael Jackson.